sobota, 7 listopada 2015

Rozdział XXVII ~ Pociąg abarot

  Dla Hope Morgenstern z ładną prośbą o jakiś zboczony prolog na osłodę życia
***
  Gdzieś z tyłu rozlega się głuchy jęk, ale nie odwracam się, żeby zobaczyć, kto to; Caesar Flickerman szybko kończy program.
  Natychmiast zrywam się na równe nogi i oglądam za siebie: Blight wachluje leżącą na podłodze, bladą jak płótno Eve kartką papieru z listą pytań, a Ceri i Devona stoją sparaliżowane strachem, przyciskając dłonie do policzków.
  Dosłownie sekundę później Eve otwiera oczy.
  - Dałaś do pieca. Kapitolowi i Trójce na pewno pękły serduszka - mamrocze. - O matko, jak mnie łeb nawala!
  Chcę podbiec do Eve, ale potykam się o najbliższy kosz róż i wywijam efektownego orła.
  - Natasha, nie demoluj scenerii - karcący głos mentorki upewnia mnie, że Eve czuje się lepiej niż początkowo myślałam. - Lepiej idź do pokoju, coś tam na ciebie czeka - uśmiecha się, chwyta dłoń Blighta i wstaje.
  Ja również się podnoszę, wymijam kosze róż i biegnę do pokoju. Wpadam do środka; ktoś zasłał łóżko.
  Podchodzę do łóżka. Leżą na nim: mój wisiorek i… "kotek" Lou. Zaciskam palce na tym drugim, wtulam twarz w kołdrę i, już bez skrępowania, zaczynam płakać.
  - Natasha, nie mamy całego dnia - czuję na włosach dłoń Eve Taylor. - Wiem, że tak byłoby najłatwiej, ale nie możesz siedzieć i płakać.
  Podnoszę głowę, odwracam się i opieram plecami o łóżko. Wycieram oczy i nos rąbkiem sukienki. Oddycham głęboko i biorę się w garść.
  Ściskam w jednej ręce wisiorek, w drugiej "kotka". Już dobrze, już wracam do domu.
  Wychodzimy z pokoju, dołączamy do Ceri i Blighta i zjeżdżamy na sam dół. Samochód o przyciemnionych szybach wiezie nas na peron, gdzie żegnamy się z Devoną (jak ja się cieszę, że w końcu mam z głowy choć jedną kapitolińską kretynkę).
  Pociąg rusza i wjeżdża do tunelu, zapada ciemność. Kilka sekund później słychać głośny pisk, dziwny chichot i plaśnięcie.
  - Ty zboczeńcu, nie przy dziecku! - śmieje się Eve.
  O matko, moim mentorom odbiło. Blight obmacuje Eve, która się z tego głupio cieszy. Chyba zaraz zwymiotuję.
  Na szczęście wyjeżdżamy z tunelu zanim Eve i Blight zaczną robić gorsze rzeczy. On ma zaczerwieniony policzek, a ona zadartą na uda spódnicę. Buuueeee…
  Jemy kolację i siadamy przed telewizorem (Eve siada Blightowi  n a  k o l a n a c h. Co tu się wyrabia?); oglądamy powtórkę wywiadu.
  - Nie zupełnie tak to widziałam, ale to było całkiem niezłe - uśmiecha się Eve. - Urzekłaś Kapitol. Mieszkańcy Trójki albo cię pokochają, albo znienawidzą, że żerujesz na śmierci Lou. Za to Czwórka…
  - Nie mów, wiem. Tournee w Czwórce… chyba się zabiję.
  - … to będzie trudne - kończy myśl Eve.
  - Nie przesadzaj, nie może być aż tak źle - Blight się uśmiecha i całuje Eve w szyję.
  Dotarło do mnie, słowo. Nie musicie tego robić publicznie.
  - Idę się przebrać - rzucam i wychodzę.
  Wchodzę do swojego przedziału. Zdejmuję pantofle, ściągam sukienkę, energicznie zmywam makijaż, związuję włosy. Zakładam luźne spodnie i bluzkę. Powoli, ostrożnie wraca Natasha Moore, nieśmiała dziewczyna z Siódmego Dystryktu. Kapitol z każdą chwilą się oddala.
  Padam na łóżko i zasypiam (nie wiem, jak mi się to udaje).
***
  - Natasha, wstawaj!!! - Ceri z rana napewno nie jak śmietana.
  Zwlekam się z łóżka i wolnym krokiem ruszam do wagonu jadalnego.
  Eve i Blight siedzą przy stole i wyglądaliby normalnie (normalnie - co to znaczy?), gdyby nie czerwony punkt na policzku Eve. Podwójne "buuueeeee".
  Dołącza do nas Ceri, jemy śniadanie.
  Po dość wesołym śniadaniu, Eve poważnieje, a Ceri znika (przyczyn ani jednego, ani drugiego nie znam, natomiast to ostatnie bardzo mnie cieszy).
  - Musisz sobie wybrać zajęcie - mówi mentorka.
  - A po ludzku? - pytam.
  - Jakaś artystyczna działalność, którą będziesz prowadzić - tłumaczy Blight. - Jak projektowanie ubrań, malowanie, śpiew… Rozumiesz? Snow sprzedaje później te artystyczne twory zwycięzców i zarabia na tym tyle, że…
  - Co?! - wiedziałam, że Snow robi różne podłe rzeczy, ale to już jest przegięcie.
  - To, co słyszysz - odpowiada Eve.
  - Zastanów się, co lubisz i umiesz robić - podsuwa Blight
  - Umiem rysować - mówię powoli - ale nie.
  - No dobra… - wzdycha mentor. - Śpiew?
  - Nie.
  - Czemu?
  - Bo nie! - "nie" oznacza w przybliżeniu "publicznie ostatni raz śpiewałam na pogrzebie mamy i nie dałabym rady".
  - To nie. Malarstwo?
  - Nie umiem.
  - Projektowanie ubrań?
  - Dla wypacykowanych kapitolińskich landryn? W życiu!
  - Rzeźba?
  - Nie umiem.
  - Eve, coś jeszcze?
  - Może hodować róże dla Snowa - odpowiada z przekąsem zapytana.
  - A jakieś poważne propozycje?
  - Czemu nie chcesz rysować?
[od autorki: włącz piosenkę numer 11 - "Nie lubię"]
  - Bo nie. Umiem rysować i kocham to robić, ale nie będę rysować dla Kapitolu. Możecie mnie obedrzeć ze skóry i posypać pieprzem! - wybucham.
  - Nikt nie będzie cię obdzierał ze skóry, a pieprz jest drogi - mówi spokojnie Eve. 
  - Nigdy w życiu ani po śmierci!
  - Musisz - Eve mówi to tak łagodnie, jak to tylko możliwe.
  - Nie chcę!
  - Ja też nie chciałam śpiewać dla Kapitolu… - głos Eve zaczyna drżeć; Blight przytula ją mocno. - Nieważne.
  - Nienawidzę ich!!! - wrzeszczę. - Jak ja ich wszystkich, cholera, nienawidzę!!!
  - Nie krzycz tak, Natasha - błagalnym tonem mówi Blight.
  - Jak ja ich nie znoszę!!! - ryczę. - Nienawidzę!!!
  - Natasha…
  - Nie mów, że ty nie! Zrobili ze mnie morderczynię i jeszcze im mało!!! Z nas wszystkich zrobili morderców!!! - łapię stojącą na stole filiżankę i ciskam nią w ścianę. Huk roztrzaskującej się porcelany trochę ochładza mój gniew.
  - Mów tak dalej, a zastaniesz w Dystrykcie trupy, a nie rodzinę i przyjaciół - rzuca lodowato Eve.
  Trochę mnie to hamuje, ale tylko trochę. Jako że nie mogę już krzyczeć, zaczynam ciskać przedmiotami. Talerze, nie talerze, różne różności fruwają w powietrzu i roztrzaskują się o ścianę pociągu. Trzask pękających naczyń trochę mi pomaga. Z każdym rzuconym przedmiotem schodzi ze mnie powietrze. Nie jestem już tak wściekła.
  W końcu na stole zostaje tylko półmisek pełen tłustych resztek jakiegoś mięsa.
  - Są tu Awoksi? - pytam, pozornie zupełnie od rzeczy.
  - Nie… - mówi ostrożnie Eve. - W pociągu jadą tylko kapitolińscy stewarci.
  Uśmiecham się wrednie… i ciskam półmiskiem.
  - O ja pierdolę… - jęczy Eve.
  Blight zaczyna się śmiać:
  - Zawsze wiedziałem, że masz charakterek, ale to był szczyt wredności.
  - Wiem - wzruszam ramionami. Już mi lepiej.
  Eve patrzy na zegarek.
  - Idź do przedziału, weź prysznic i ubierz się w coś ładnego. Mamy około dwudziestu minut.
  Dwadzieścia minut. Dwadzieścia minut i będę w domu. Wykonuję jakiś dziwny, radosny podskok i biegnę do przedziału.
______________
  Nowy rozdział i więcej Blive. Macie być wdzięczni.

1 komentarz:

  1. Jeśli powiem że oszalałam i kwiczę z zachwytu a akurat siedzę na weselu, to zrozumiesz, co czułam jak czytałam? Hej serio Eve taka wow i Blight taki wow i Natasha taka wow. Ogólnie to wow. Pewnie potem napiszę więcej ale na razie nie wypada

    OdpowiedzUsuń