poniedziałek, 21 sierpnia 2017

Rozdział II ~ Marion Violetson

  Dla wszystkich, którym chciało się czekać…
***
  Byłam bardzo głupia myśląc, że nie ma siły, która zmusi mnie do wyjścia. Otóż jest. I nazywa się Eve Taylor.
  - Wyłaź z tego sracza, do kurwy nędzy! - Bębnienie pięściami o liche drzwi łazienki wcale nie pomaga mi się uspokoić.
  Uznaję jednak, że lepiej będzie, jeśli wyjdę z własnej woli i nie będę czekać aż drzwi wylecą z zawiasów. Powoli podchodzę do drzwi, które drżą od wściekłych uderzeń. Otwieram je ostrożnie. Wystawiam głowę ze szpary między drzwiami a framugą i po raz tysięczny w mojej karierze triumfatorki… dostaję w pysk.
  Przyciskam dłoń do policzka i posłusznie daję się prowadzić korytarzem w stronę salonu, wysłuchując po drodze, że muszę zapanować nad histerią, bo od tego, czy raczę wziąć się w garść, w dużej mierze zależeć będzie życie Marion.
  Wchodzimy do wagonu salonowego, w którym siedzą już Blight, Marion i John. Blight chyba coś tłumaczy trybutom, ale nie jestem w stanie stwierdzić na sto procent, bo gdy tylko wchodzimy, wszyscy troje milkną i odwracają głowy w naszą stronę. Na twarzach Marion i Johna pogarda miesza się z kpiną; Blight patrzy na mnie ze współczuciem. Zapewne wrzaski Eve mające skłonić mnie do opuszczenia mojego schronienia słychać było aż tu albo cały czas mam zaczerwieniony policzek, w który mnie uderzyła. Albo obydwa…
  Przez chwilę po prostu wszyscy się na siebie gapimy, a gdy cisza robi się naprawdę niezręczna, odzywa się Blight:
  - Skoro prawie wszyscy są, możemy iść na kolację.
  Jestem mu nieopisanie wdzięczna, że nie na mnie spoczywa obowiązek konwersacji.
***
  Ceri dołącza do nas przy kolacji, a po jej zakończeniu od razu znika. I chwała jej za to.
  Gdy zostaniemy sami, Eve nachyla się do mnie.
  - Na razie po prostu patrz i słuchaj. I nic się nie martw, jakoś się ułoży.
  Bez przekonania kiwam głową. Żołądek mam skręcony w precel.
  Tymczasem Blight prosi trybutów, by opowiedzieli coś o sobie.
  - Nazywam się Marion Violetson - zaczyna moja podopieczna - mam 16 lat. Całkiem nieźle posługuję się siekierą i nożami. - Mówi szybko i niewyraźnie. Na pewno jest przerażona, a ja nie potrafię jej pomóc, więc też jestem przerażona. I tak gapimy się na siebie - dwa przerażone króliki. Co za ironia.
  A potem odzywa się John, wyrywając mnie z użalania się nad sobą. I już wiem, że to będzie cholerna powtórka z rozrywki.
  - Nazywam się John Cramber, mam 16 lat. Nie mam dziewczyny...
  - Nie dziwię się - prycha Marion.
  - Kontynuuj - mówi chłodno Eve, ignorując moją trybutkę.
  - Jestem silny i potrafię walczyć na miecze i... rzucać trójzębem...
  Marion wybucha histerycznym śmiechem i przez chwilę ma problem z opanowaniem się.
  - Walczyć na miecze! - prycha. - A to dobre! A skąd ci się wzięły trójzęby?
  - Może po prostu John wyciągnął je sobie z ucha? - wypalam, zanim zdążę pomyśleć, pobudzając Marion do jeszcze głośniejszego śmiechu.
  - To nie jest śmieszne - oburza się John. - A ty - warczy pod adresem Marion - jesteś żałosna!
  - Ja? - wybucha dziewczyna. - Chyba ty! Jesteś kompletnym dupkiem, który przez całe życie najpierw chował się pod mamusiną spódnicą, a później strugał chojraka i terroryzował tych, którzy w twoim mniemaniu są od ciebie gorsi! I słowo honoru, że jeśli nie zamkniesz tej parszywej gęby, to stracisz coś cenniejszego niż zęby.
  Jestem pod wrażeniem tej wściekłej tyrady. John chyba też, bo wstaje od stołu i mamrocząc pod nosem, wychodzi z przedziału.
  Znowu zapada niezręczna cisza.
  - No co? - pyta Marion. - Ten dzieciak po prostu źle na mnie wpływa.
  - Bardzo go nienawidzisz? - pyta w końcu Blight.
  - Nikogo nie darzę tak silną nienawiścią jak jego - odpowiada z mocą dziewczyna.
  - Już to gdzieś słyszałam - Eve uśmiecha się krzywo. - Ale to dobrze.
***
  Blight rozpiera się w fotelu, a Eve siada mu na kolanach. Ja przysiadam na kanapie obok Marion. Blight włącza telewizor.
  Jedynka: ochotnicy. Blondynka o imieniu Diamond i chłopak imieniem Emerald. Kto im nadaje takie kretyńskie imiona?
  W Dwójce zgłasza się Drew Campbell. Na dźwięk tego nazwiska robi mi się jednocześnie zimno i gorąco. Drew uśmiecha się paskudnie do kamery. Mam nieprzyjemne wrażenie, że ten uśmiech jest specjalnie dla mnie.
  - Natasha, to boli.
  Dopiero teraz uświadamiam sobie, że ściskam Marion za ramię i wbijam w nie paznokcie.
  - Przepraszam - mamroczę, puszczając ją. Chcę się odsunąć, ale łapie mnie za rękę.
  - Nigdzie nie idź - szepce błagalnie. - Nie drap, ale się stąd nie ruszaj. - Przysuwa się do mnie.
  Trybuci z Trójki wyglądają bardzo przeciętnie, natomiast w Czwórce zgłaszają się Agnes i Louis, oboje duzi i stanowiący potencjalne zagrożenie.
  Piątka i Szóstka nie wyróżnia się niczym.
  Marion i John wypadają całkiem nieźle, zwłaszcza Marion.
  Ósemka i Dziewiątka wpadają jednym uchem, a wypadają drugim, za to chłopak z Dziesiątki…
  Chłopak z Dziesiątki ma chyba z metr dziewięćdziesiąt, szerokie bary, długie ciemne włosy i imponującą - jak na osiemnastolatka - brodę. Wchodząc na podium uśmiecha się szeroko i rozsyła całusy na wszystkie strony. Robi się coraz ciekawiej…
  Jedenastka: Barley i Rye. On chudy, ale wysoki prawie jak ten z Dziesiątki, ona chuda i drobna.
  Dwunastka: para dzieciaków i mentor nawalony jak stodoła. Nic nowego.
  Nie mogę pozbyć się sprzed oczu koszmarnego uśmiechu Drew.
  - Wyglądacie jak dwa króliki zahipnotyzowane przez węża - mówi pogodnie Eve Taylor.
  Faktycznie, ja i Marion siedzimy przyciśnięte do siebie i obie gapimy się w ekran tak samo przerażonym spojrzeniem. Na dźwięk słów Eve natychmiast się od siebie odsuwamy.
  - Co sądzisz o innych trybutach? - pytam Marion, starając się zabrzmieć mądrzej niż się czuję.
  - Jestem pewna, że John załatwi ich bez problemu wyciągniętymi z ucha trójzębami - „Już to gdzieś słyszałam”. Lubię tę dziewczynę coraz bardziej. - Martwią mnie Zawodowcy i chłopak z Jedenastki.
  - A co z sojuszami? - pyta Blight.
  - Z pewnością nie ten dupek. Ani nikt inny. Nie nam ochoty obudzić się z nożem wbitym w plecy.
  Kiwam głową, bo zdanie o sojuszach mam podobne.
  Nienawistne spojrzenie zielonych oczu. Mściwy grymas na twarzy. „Przekaż swojej przyszłorocznej trybutce, że widzimy się na arenie”. Mam gęsią skórkę, mimo że w pociągu jest całkiem ciepło.
  - Coś się stało? - pyta ostrożnie Marion.
  - Musisz jej powiedzieć. - Eve Taylor czyta we mnie jak w otwartej księdze. - Albo ja to zrobię.
  - Muszę? - pytam cicho.
  - Tak.
  Zagryzam wargi i biorę głęboki oddech. Marion Violetson jest moim odbiciem. Zasługuje, żeby wiedzieć.
  - Masz przejebane - wyrzucam z siebie.
  - Co ty nie powiesz? - Nie wygląda na przejętą tym faktem, ale nie wie tego, co ja.
  - „Przekaż swojej przyszłorocznej trybutce, że widzimy się na arenie”. Tak powiedziała mi Drew Campbell podczas mojej wizyty w Dwójce.
  - O kurwa - mówi tylko. Jestem w stanie podzielić ten pogląd.
__________________
  *wielki i epicki comeback, prawie jak Wolfgang Petry w 2015 roku, tylko trochę tandetniej*
  Pozdrawiam tych, którzy czekali. Wiem, jak się czuliście. Nie pytajcie, po prostu pogódźcie się z tym, co było.
  Historię z punktu widzenie Marion można przeczytać tutaj. A wszystkie anse związane z tą postacią proszę zgłaszać do tej pani: Arriane Rumlow.