czwartek, 24 lipca 2014

Prolog

  Budzę się koło dziesiątej. Nikt mnie nie obudził, czyżby Kapitol upadł? I nagle mnie olśniewa - wręcz przeciwnie. Dziś Dożynki.
  - Natasha, długo chcesz spać? - słyszę głos taty.
  - Do upadku Kapitolu - warczę, ale zrzucam z siebie kołdrę i wstaję.
  Śniadanie już na mnie czeka: chleb, masło, ser i woda. Tata siedzi po drugiej stronie stołu i je placek z mąki za astragal. W piżamie podchodzę do  stołu i siadam.
  Jemy w milczeniu, myśląc o Dożynkach. Kto w tym roku będzie musiał zginąć? Co za bezsensowne rozmyślania - próbuję skupić się na rachunku prawdopodobieństwa kierunku, w który poleci padające drzewo i wbijam zęby w kanapkę.
  Nagle przypominam sobie jedną z trybutek z wcześniejszych igrzysk, Dittę, którą zawodowcy obrali sobie za żywy cel - rzucali w nią czym popadnie aż padła martwa na ziemię. Mam przed oczami straszliwie zmasakrowane ciało...
  - Smakowały kanapki? - słyszę głos jak z zaświatów.
  - Aaaaaaaaaaaaaaa!!! - wrzeszczę wyrwana z własnych myśli rozglądam się wokół.
  - Natasha?
  - Zamyśliłam się - mamroczę starając się odpędzić sprzed oczu pośmiertne zdjęcie Ditty.
  - Rozumiem - mówi tata spokojnie. - Stresujesz się Dożynkami.
  - Tak... Stresuję się... Dożynkami... A jak jestem zestresowana robię się głodna... Masz coś jeszcze do jedzenia?
  - Resztki placka za astragal. Zaraz przyniosę - wychodzi i zostawia mnie samą w pokoju.
  Wyciągam z szafki nocnej kilka kartek i ołówek. Przesuwam talerze na środek stołu, kładę jedną z kartek przed sobą i rysuję. W sumie sama nie wiem co. Moje ręce same płyną po papierze.
  Wchodzi tata. Przygląda się mojemu rysunkowi i szeroko otwiera oczy. Sama z zainteresowaniem patrzę na swoje dzieło.
  Na rysunku jest mama. Trzyma w dłoni siekierę i ma minę jakby chciała kogoś zabić. Za nią stoi wysokie drzewo, wysuwające w jej kierunku gałęzie, w dodatku z tegoż drzewa wyrasta psychopatycznie uśmiechnięta ludzka twarz.
  Odkładam kartkę rysunkiem w dół i biorę nową. Szkicuję - tym razem już świadomie - portret mamy. Długie, jasne, proste włosy, wysokie czoło, jasne oczy, drobny, lekko płaski nos, pełne wargi, dołeczki w policzkach, broszka w kształcie gałązki sosny, szara bluzka, na szyi wisiorek w kształcie gałązki sosny. Odkładam ołówek i patrzę na tatę. On bierze następną kartkę i również zaczyna rysować.
  Podchodzę do niego od tyłu, zaplatam ramiona na jego szyi, opieram głowę na ramieniu i patrzę na kartkę, na której rysuje.
  Obrazek przedstawia mamę, ale jest inny od mojego: przymknięte oczy, lekki uśmiech na wargach.
  Puszczam tatę i biorę głęboki oddech.
  - Wychodzę - mówię głośno i wchodzę do łazienki. Zdejmuję piżamę i wciągam koszulę, długie spodnie i skórzane buty do kolan.
  Zbiegam po schodach, otwieram drzwi i wychodzę na dwór. Biegnę przez puste uliczki aż w końcu wpadam do małego jednorodzinnego domku.
  Madeleine i Louise siedzą na starej, pogryzionej przez mole kanapie i dyskutują żywo.
  - O, Nat! - mówi zdziwiona Loui.
  - Wpadłam tylko na chwilę, chcę dać ci tylko buziaka i kopa na szczęście na Dożynki.
  - No to proszę.
  Podchodzę do Loui i obejmuję ją. Trwamy tak przez jakiś czas. W końcu puszczam ją, łapię za ramiona, obracam tyłem do mnie i kopię kolanem w tyłek.
  - Au! - kwiczy Louise. - Za co?
  - Nie marudź, i tak starałam się być delikatna - odwracam się i czekam na zemstę nietoperza.
  Loui kopie mnie w tyłek i chichocze złośliwie.
  Nie patrząc na nią ruszam w kierunku drzwi. Gdy mam zamknąć drzwi przypominam sobie, co jeszcze miałam powiedzieć. Wracam, patrzę najpierw na Loui później na Mad.
  - Prawię zapomniałam - mówię, naśladując kapitoliński akcent. - Wesołych głodowych igrzysk i niech los zawsze wam sprzyja!
  Wychodzę, żegnana śmiechem i idę w kierunku biedniejszej części Siódemki. Po kilkunastu minutach marszu szukam wzrokiem wysokiego blondyna w wyświechtanej kurtce i oczywiście znajduję.
  Boris już na mnie czeka. Podchodzi do mnie i uśmiecha się.
  - Nie załamałaś się, Nat? - pyta.
  - Jeszcze nie, ale niedługo... W tym kraju i w tym systemie nie da się żyć.
  Boris obejmuje mnie i całuje w policzek. 
  - Myśl o tym, na co masz wpływ - mówi. - Na przykład o nas.
  Uśmiecham się. Przyciskam twarz do jego ramienia i chwytam mocno jego dłoń. Przeraża mnie moment w którym będę musiała go puścić.