środa, 31 sierpnia 2016

Rozdział X ~ Zawrotka i opowieść

  Minuta ciszy dla wszystkich, którzy wracają do szkoły. A dla tych, którzy zmieniają szkołę, to nawet dwie minuty.
***
  Gdy docieramy do pociągu, jest trzecia rano. Pijana w sztok ekipa chichocząc, rozchodzi się do swoich przedziałów. Devona również wychodzi i choć próbuje iść prosto, przy drzwiach potyka się o własne nogi. Eve wybucha śmiechem. Ceri przewraca oczami, prycha na nią, mówi mi, że jestem cudowna, całuje mnie w policzek i też wychodzi. W salonie zostajemy tylko ja, Eve i Blight.
   Mam pewność, że otaczają mnie sami swoi i nikt na mnie nie doniesie, gdyby przyszło co do czego. Zdejmuję marynarkę Cravena z ramion i rzucam ją w kąt przedziału. Eve pogardliwie na nią pluje. Blight kiwa głową, aprobując wyrazy naszego głębokiego wstrętu do nieszczęsnego żakietu.
   - No dobra. -  Obdarzam marynarkę ostatnim lodowatym spojrzeniem i siadam wygodnie w fotelu. - Powie mi ktoś, co te landrynki jeszcze tu robią? - Wskazuję dłonią gdzieś w kierunku przedziałów ekipy, Devony i Ceri.
    - Święto Zbiorów brzmi znajomo? - pyta kwaśno Eve. - Tournee ciągle trwa. - Zauważa moją rozczarowaną minę i dodaje: - Uwierz mi, też mam ich dość, ale nic z tym nie zrobimy. - Gestem przywołuje stewarda i zwraca się do niego: - Chłopcze, gdybyś mi przyniósł herbatę, byłabym ci dozgonnie wdzięczna. Jemu - wskazuje na Blighta - też możesz przynieść. A dla tej damy - wskazuje podbródkiem w moim kierunku - ciepłe mleko z masłem.
   Chłopak wychodzi, a Blight zwraca się do mnie:
   - Landrynki?
   - Tak, ale te tanie i paskudne. Mdli mnie od ich słodyczy.
   - O tak, tanie i paskudne landrynki są okropne - potwierdza Eve.
   - A masło maślane - wcina jej się w słowo Blight.
   - Ha ha ha, strasznie śmieszne - prycha mentorka sarkastycznie.
   Na szczęście zanim zdążą się pokłócić wraca steward i stawia na stole tacę z dwiema filiżankami herbaty i kubkiem mleka z masłem. Mogłabym zapytać Eve o tego triumfatora z Szóstki, który podobno na przyjęciu u Snowa dostał szału, ale nie mam nastroju na powrót do depresyjnych rozmyślań o tym, jak bardzo Kapitol nie szanuje... właściwie niczego. Oprócz ukochanego pana prezydenta. Dobra, koniec filozofowania na dziś.
    Eve popija herbatę i wzdycha:
   - Moja babcia, kiedy jeszcze żyła, kupowała mi czasami anyżkowe landrynki. To było najlepsze, co w życiu jadłam.
   - Anyżkowe landrynki? - dziwi się Blight. - Z tego sklepu przy rynku? Przecież tam jest potwornie drogo! Myślałem, że ty pochodzisz z Polany.
   - Ja jestem z Polany, ale moja mama była z bogatej rodziny.
   - Czegoś tu w takim razie nie rozumiem.
   - Jesteś pewien, że chcesz teraz wysłuchiwać tej długiej i nudnej historii?
   -  Absolutnie pewien - oświadcza Blight dobitnie.
   - Ja też! - dodaję cienko, żeby przypomnieć o swoim istnieniu.
   - Ceri mnie udusi, że nie pozwalam wam spać - wzdycha Eve. - No ale trudno się mówi. - Rozsiada się wygodniej. - Wczujcie się w klimat tej opowieści...
   Blight tak się wczuwa, że próbując umościć się w fotelu, potrąca łokciem filiżankę. Natychmiast przybiega steward, sprząta wylaną herbatę i przynosi nową.
   Kiedy już wszyscy siedzimy wygodnie, ciepło i czysto, Eve zaczyna opowiadać.


  Dawno, dawno temu żyła sobie Madlyn Jackson - sympatyczna dziewczyna z całkiem przeciętnym stanem posiadania. Gdy miała szesnaście lat, poznała Reginalda Gabriela Axe'a - chłopca z równie przeciętnym stanem posiadania. Od razu się w sobie zakochali. Gdy tylko dożyli pełnoletności - wzięli ślub. Madlyn urodziła mu śliczną córeczkę Ninę. Ciężką pracą Reginald powiększał ich przeciętny stan posiadania i kilkanaście lat później był już bogatym i szanowanym meblarzem.
   Gdy ich córka, Nina, miała osiemnaście lat, zakochała się. Wybranek jej serca nazywał się Gary Taylor, pochodził z Polany, a jego stan posiadania był dużo poniżej przeciętnej. Reginald chciał wydać córkę za kogoś ze stanem posiadania co najmniej równym swojemu, a najchętniej wyższym, więc sprzeciwił się małżeństwu Niny i Gary'ego. Madlyn usiłowała go przekonać, że przecież jego pieniędzy starczy i dla rodziny Taylorów, ale jak wiadomo, ilość empatii jest odwrotnie proporcjonalna do ilości posiadanych dóbr, więc do Reginalda nie docierała argumentacja żony.
   Ojciec chciał wrobić Ninę w małżeństwo z synem ówczesnego burmistrza - przekonanym o swojej nieskończonej wspaniałości zarozumiałym dupkiem o imieniu Jonathan. Jednak nie z Niną Axe takie numery! Jeszcze tej samej nocy uciekła przez okno swojego pokoju, mając jedynie mały plecak z zapasową bielizną, bluzką i parą spodni. Następnego dnia, nie zważając na bluzgania Reginalda Gabriela Axe'a, Nina Axe i Gary Taylor wzięli ślub.


  - I bardzo dobrze, w przeciwnym razie nie powstałby taki cud jak ja i na świecie byłoby dużo nudniej i bardziej szaro - kończy Eve. - Reginald oczywiście nigdy nie wybaczył córce ucieczki z domu i związania się z biednym chłopakiem, ale Madlyn kochałaby swoją małą córeczkę, nawet gdyby uciekła z prezydentem Snowem, więc potajemnie wspierała moich rodziców finansowo jak tylko mogła i kupowała mi anyżkowe landrynki.
  - Wytłumacz mi jedno - odzywa się w końcu Blight. - Jak to możliwe, że znam cię od siedmiu lat i jeszcze nigdy nie słyszałem tej historii?
  - Wielu rzeczy o mnie nie wiesz… - odpowiada Eve wymijająco.
  - Niby czego? - Blight wstaje. - Twój ulubiony kolor to zielony, twoje ulubione słowo to pączek. - Mówi szybko, jakby się obawiał, że Eve zaraz mu przerwie. - Zawsze chciałaś mieć kota. Kochasz anyżkowe landrynki. Śpisz przy otwartym oknie. Pod prysznicem śpiewasz piosenki Wolfa Petersa. Używasz szamponu o zapachu bawełny i wiercisz się przez sen. Mogę tak długo wymieniać. Więc o czym jeszcze nie wiem?!
  Eve parska śmiechem.
  - Spokojnie, spokojnie. Tak mi się powiedziało.
  - No to niech ci się lepiej tak nie mówi.
  - Nie będzie się mówić - obiecuje Eve. - A teraz spać.
***
  Ostatnie zdania przemówienia wypowiadam z uśmiechem dużo szerszym niż życzyłaby sobie tego Ceri. Wszystko przez dzieciaki z Polany, które wbrew zasadzie "Najpierw Przemówienie, Wyżerka Dopiero Później" dobierają się do talerza pełniego soczystych steków. Dla takich chwil warto było wygrać Igrzyska.


KONIEC CZĘŚCI DRUGIEJ

___________
  Moje żuczki, mamy dziś do omówienia cztery zagadnienia.
  Pierwsze: to był najmniej produktywny sierpień w historii tego bloga i chciałabym was za to przeprosić, ale najpierw tona dziwnych opowiadań pisanych dla różnych ludków bożych, a później cała seria "Pretty Little Liars" (to ma szesnaście tomów!) nie sprzyjały zajmowaniu się Natashą.
  Drugie: nie wiem, jak będzie z kolejnymi rozdziałami, bo będą pisane do spółki z Arriane Rumlow, a ona i jej wena są specjalnej troski.
  Trzecie: czy chcielibyście, żebym wstawiła swoje (upośledzone) szkice przedstawiające stroje Nat z tournee w kolejnych dystryktach? Dajcie mi znać w komentarzach!
  Czwarte: śpieszmy się kochać wakacje, tak szybko odchodzą… Z całego serduszka życzę szczęścia wszystkim, którzy wracają do szkoły. Wesołych Głodowych Igrzysk i niech los zawsze Wam sprzyja!

niedziela, 7 sierpnia 2016

Rozdział IX ~ Taniec z mordercą

  Dla moich rodziców, którzy są najlepszą parą ryjącą banie ever
***
  - A jak tam plany na przyszłość?
  Kolejne pytanie Caesara Flickermana Natasha Moore z Siódemki odbiera jako wyrzut. "Jak tam zamierzasz sobie radzić z tym, że zabiłaś tyle osób?". Na szczęście Natasha Moore w wersji z Kapitolu trzyma tą z Siódemki w ryzach i nie pozwala jej się odezwać. Zamiast tego uśmiecha się wesoło i rozbawiona odpowiada:
  - A bo ja wiem? Jeść za wszystkie czasy, mentorować i dobrze się bawić. Nad szczegółami będę myśleć później.
  - Zatem w imieniu swoim i chyba wszystkich widzów życzę ci dobrej zabawy. A państwa proszę o pozostanie z nami, gdyż za chwilę rozpocznie się transmisja na żywo bankietu w prezydenckiej posiadłości, z udziałem między innymi: pana prezydenta Coriolanusa Snowa, wszystkich organizatorów Igrzysk, w tym głównego organizatora - pana Emiliusa Cravena oraz naszej uroczej triumfatorki.
***
  Lokaj pomaga mi wysiąść z samochodu. Kątem oka widzę jak Blight, który wysiadł z następnego wozu, podaje rękę Eve. Zanim Ceri pojawi się znikąd i poprowadzi mnie w kierunku wielkiej willi, zauważam też Devonę i ekipę przygotowawczą.
  - Pamiętaj, szeroki uśmiech. Wszyscy cię kochają! - mówi Ceri po raz enty. - No i masz śliczną sukienkę!
  Przeglądam się w wielkim lustrze, gdy mijamy takowe w gigantycznym przedpokoju. I nie, nadal się nie poznaję.
  Dziewczyna w lustrze - chyba rozpoznaję Natashę z Kapitolu (ehh, za dużo ostatnio filozofuję) - ma na sobie balową sukienkę składającą się z czarnego gorsetu i spódnicy z fioletowego materiału okrytego sztywną, czarną koronką (z przodu odkrywającej kolana, z tyłu prawie zamiatającej ziemię). Jej nogi są obute w czarne balerinki z fioletowymi kokardami (Devona chciała by były to pantofle na dziesięciocentymetrowych obcasach, ale Blight wyraził zaniepokojenie, jak niby się w takich butach tańczy). Włosy i powieki dziewczyny z lustra są obsypane fioletowym brokatem; na szyi ma fioletową aksamitkę. Jej paznokcie są pomalowane na fioletowo, a usta na delikatny róż. Jest (jestem?) śliczna.
  Z przedpokoju przechodzimy do sali balowej i tu następuje szok. Spowiedziewałam się nieco bogatszej wersji kolacji w Jedynce, więc to, co widzę, zapiera mi dech w piersi.
  Sufit znajdujący się wiele metrów wzwyż, wygląda jak nocne niebo. W połowie drogi między nim a podłogą unosi się orkiestra. Dosłownie jakby muzycy płynęli w powietrzu. Pośrodku sali znajduje się sporych rozmiarów parkiet, a pod ścianami stoją stoły uginające się pod ciężarem wszelakiego możliwego i niemożliwego jedzenia. (Poważnie, w życiu nie widziałam takiej fury żarcia naraz). To tu, to tam stoją fotele i kanapy ustawione wokół kominków, kwietników czy stawów. Na coś takiego nie mogła przygotować żadna Jedynka.
  - Miłej zabawy! - ćwierka Ceri i zostawia mnie samą.
  Przez chwilę czuję się mała, samotna i opuszczona, ale zaraz zauważam Eve i Blighta, siedzących na kanapie otaczajacej jeden ze stawów. Mentorka ubrana we wściekle fioletową sukienkę trzyma w prawym ręku udko jakiegoś egzotycznego ptaszydła i ogryza je bez specjalnego przejmowania się zasadami dobrego wychowania i zachowania przy stole, a mentor w szmaragdowozielonym garniturze wpatruje się w nią jak w obrazek i palcem wskazującym prawej dłoni mąci wodę w stawie (zapewne przyprawiając biedne rybki o zawał serca). Natychmiast ruszam w ich kierunku.
  - O, Natasha! - woła radośnie Eve z ustami pełnymi mięsa. - Weź sobie coś dobrego i chodź do nas. - Mówi trochę niewyraźnie, nie wiem, czy to wina pełnych ust, czy już zdążyła się upić.
  Przesuwam wzrokiem po stołach. Podchodzę i nakładam sobie różowawej ryby w pieczonych warzywach, po czym kieruję się w stronę mentorów.
  - Jedz szybko, zanim się do ciebie przyczepią reporterzy - radzi Blight, podkaradając mi z talerza krążek marchwii. M o k r ą  r ę k ą, którą wcześniej płoszył ryby.
  Eve wybucha głośnym śmiechem. Czyli zdążyła się już podpić.
  - Uwielbiam was - mruczę, zabierając się za jedzenie.
  Jestem może w połowie, gdy nagle tuż przed nami wyrasta Pamela z mojej ekipy przygotowawczej, przyozdobiona w stojącego u jej boku wysokiego, szczupłego mężczyznę po pięćdziesiątce. Mężczyzna ów ma pociągłą twarz, szopę czarnych włosów, jasnoniebieskie oczy i prosty, długi nos. Jest ubrany w czarny garnitur.
  - Natasho - Pamela chichocze, choć stara się być poważna - to jest Emilius Craven, główny organizator Igrzysk.
  Z trudem powstrzymuję pierwszy odruch, jakim jest rzucenie temu kolesiowi w twarz resztek mojej ryby.
  Pamela chyba próbuje coś powiedzieć, ale jest tak pijana, że tylko bełkocze i zanosi się histerycznym chichotem.
  - Czy zechciałaby pani, panienko Moore, udzielić mi tego zaszczytu i zatańczyć ze mną? - pyta Craven.
  [od autorki: włącz piosenkę numer 17 - "Dancing with danger"]
  Niedźwiedziopodobne zmiechy. Wiewiórka o pomarańczowych oczach. Ten człowiek chciał ze mnie zrobić widowisko. I udało mu się.
  Przez sekundę wyobrażam sobie, że wbijam siekierę między jego zimnobłękitne, martwe oczy.
  Otwieram usta.
  "Pan chciał mnie zabić pół roku temu na arenie. Oczywiście, że chętnie z panem zatańczę".
  - Bardzo chętnie, panie Craven - odpowiadam radośnie. Odstawiam talerz i podaję mu dłoń.
  Eve patrzy na mnie ze współczuciem. Pamela nagle przestaje zanosić się pijackim śmiechem i zaborczo obejmuje Cravena.
  - Ale nie zostawisz mnie na długo, prawda Em? - pyta miękko. - Jak wrócisz, pójdziemy w jakieś ciche miejsce… założyłam tę koronkową bieliznę specjalnie dla ciebie!
  Niedawno zjedzona ryba z warzywami podchodzi mi do gardła. A już zaczynałam lubić Pamelę…
  - To tylko jeden taniec, Pam - tłumaczy jej Craven. - Jesteś taka słodka, gdy się upijesz - szepcze i całuje ją w czubek nosa.
  Eve i Blight wyglądają jakby właśnie zjedli właśnie całą cytrynę. Ja pewnie też tak wyglądam. Z trudem wyginam wargi w uśmiech. Główny organizator Igrzysk prowadzi mnie na parkiet.
  - Nie przejmuj się Pamelą, czasem potrafi być naprawdę nieznośna i miewa napady zazdrości.
  Kiwam głową i uśmiecham się, jakbym brała gadkę-szmatkę tego typa za dobrą monetę. Brzydzę się go. Dotyk jego dłoni na mojej pali jak ogień. Wolałabym już spędzić cały dzień w pniu gnijącego drzewa, otoczona przez stworzonka umożliwiające to gnicie, niż tkwić na tym bankiecie, w tej sukni, tańcząc z człowiekiem, który odpowiada za śmierć tylu dzieciaków.
  Docieramy na parkiet. Orkiestra zaczyna grać jakąś powolną, senną melodię. Craven obejmuje mnie ramieniem. Wzdrygam się z odrazą. Zaczynamy tańczyć, właściwie suniemy po parkiecie. Znowu się wzdrygam.
  - Zimno ci? - pyta główny organizator Igrzysk. - Punkt ujemny dla twojej stylistki, mogła dać ci do tej sukni sweterek albo chociaż szal. - Obejmuje mnie mocniej, jakby chciał mnie ogrzać.
  Podświadomie napinam wszystkie mięśnie. Już widzę wspaniałą furię Pameli i jest to jedyna rzecz, jaka poprawia mi nastrój.
   Craven jest tak blisko, że przypadkiem moja twarz ociera się o jego idealnie białą koszulę. Nie mogę powstrzymać swojej reakcji i znów wzdrygam się okropnie.
  - Biedne dziecko, ależ marzniesz - wzrusza się nade mną główny organizator. Po czym robi coś przeokropnego, a mianowicie zdejmuje marynarkę i zarzuca mi ją na ramiona.
  Mało mi brakuje do rozpłakania się. Craven pachnie cynamonem i czymś ostrym, co zapewne jest najdroższymi kapitolińskimi perfumami. Na szczęście wpadam na pomysł.
  - Pamela nie będzie się gniewać? - pytam niewinnie.
  - Och, moja droga - mówi Craven tonem "Co ty wiesz o życiu, dziecko?" - niech tylko spróbuje.
  Wyczuwam zawoalowaną groźbę. No i plan spalił na panewce. Jestem skazana na cholerną marynarkę Cravena do końca przyjęcia, a może nawet na dłużej. Ble.
  Na szczęście taniec wreszcie się kończy. Craven odprowadza mnie do mentorów na kanapę wokół stawu. Pamela od razu rzuca się na niego i zaczyna okładać go pięściami. Niestety nie ma szansy wyrządzić mu poważnej krzywdy, bo siły ma tyle, co zdychająca dżdżownica. Słyszę jeszcze niezgrabne tłumaczenia Cravena: "Ależ Pam, ona marzła, co miałem robić?". Szkoda, że tak się nie przejmuje pozostałymi dwudziestoma trzema trybutami, którzy polegli w ostatnich Igrzyskach.
  Eve spuwa do stawu.
  - Paskudny typ, co?
  - Paskudny - zgadzamy się jednocześnie ja i Blight.
  - Więc po prostu go olejmy i chodźmy po jeszcze coś do jedzenia.
  Uśmiecham się. Ta kobieta zawsze poprawia mi nastrój samym swoim istnieniem.
  Ruszamy do stołów. Blight bierze sobie miskę zielonej zupy.
   - Pasuje ci do garniaka - uśmiecha się Eve. - To teraz ja muszę znaleźć coś fioletowego.
  Po chwili poszukiwań trafiamy na intensywnie fioletową pastę, która stoi w bezpośrednim sąsiedztwie ogromnego stosu naleśników. Mentorka smaruje sobie jednego.
  - Nat, zjedz coś - prosi Blight znad swojej zielonej zupy.
  Posłusznie nakładam sobie ogromną porcję pieczonych ziemniaków (w tym zalewie egzotyki one wydają się bezpiecznie swojskie). Wracamy na naszą kanapę. Jacyś ludzie robią zdjęcia, podrywają mnie z kanapy, żeby ze mną zapozować, cmokają mnie w policzki. Kilka razy dokładam sobie ziemniaków, w głębokim poważaniu mając resztę uczty.
  Później idziemy z mentorami po deser. Blight je jakiś sernik, Eve lody, a ja przypinam się do pysznego ciasta i jem je, aż całkiem się zapcham. Dopiero wtedy zauważam, że moi mentorzy poszli tańczyć.
  Nagle podchodzą do mnie Zack i Claudia - czyli reszta mojej ekipy przygotowawczej.
  - Natasha, dlaczego nie jesz? Przecież jest jeszcze tyle pysznych rzeczy do spróbowania - odzywa się Zack. Pijacki bełkot, jeśli nałożyć na niego jeszcze kapitoliński akcent i chorobliwe podekscytowanie, stwarza prawie niemożliwe do zrozumienia seplenienie.
  - Jestem pełna - odpowiadam. - Nie przełknę już ani kęsa więcej.
  Claudia wybucha śmiechem.
  - Proszę cię, to przecież nie powód, żeby sobie odmawiać przyjemności - oświdcza i chwyta mnie za nadgarstek. Ciągnie mnie do stołu, na którym stoją małe kieliszki na wysokich nóżkach, pełne czegoś przezroczystego.
  - Pij! - nakazuje bełkotliwie Zack.
  Ostrożnie podnoszę jeden z kieliszków i przyglądam się podejrzliwie jego zawartości. Cóż, ekipa by mnie nie otruła, bo jestem dla nich przepustką na prestiżowe imprezy takie jak ta. Unoszę kieliszek do ust.
  - Och nie, nie tu! - piszczy Claudia.
  - Tam! - wtóruje jej Zack, wskazując drzwi do toalet.
  Coś tu nie gra, coś tu bardzo nie gra…
  - Zwymiotuję jak to wypiję, tak?
  - No ba! - wykrzykuje Zack.
  - Żeby jeść dalej! - chichocze Claudia. - Bez tego trudno byłoby dobrze się bawić!
  [od autorki: włącz piosenkę numer 18 - "Milch"]
  Robi mi się niedobrze. Sala wiruje. Zaraz porzygam się bez pomocy tego drinka.
  - Słabo ci, Natasha? - pyta zaniepokojona Claudia.
  Odstawiam kieliszek, jakby nagle zaczął parzyć mnie w dłoń, i pośpiesznie siadam na najbliższym fotelu. Otaczają go kwiaty. Odchylam głowę do tyłu i zamykam oczy. To mój stary i wypróbowany sposób na radzenie sobie w takich sytuacjach.
  Dzieciaki z Polany płaczą z głodu, w innych dystryktach pewnie jest jeszcze gorzej, choćby w takiej Dwunastce. Mieszkańcy dystryktów głodują, a ludzie w Kapitolu rzygają, żeby móc zeżreć jeszcze więcej. Nie są chorzy, nic im nie zaszkodziło… tutaj tak się robi. Mam ochotę krzyczeć  z furii, bezsilności i rozpaczy na niesprawiedliwość tego świata.
  - Natasha? - głos, który nad sobą słyszę, należy do Blighta. - Nie możesz tak siedzieć, wszyscy się na ciebie gapią.
  - Wiesz, co oni robią? - pytam płaczliwie. - Wymiotują, żeby…
  - Wiem, dziecino, wiem. - Mentor gładzi mnie po policzku. Mówi miękkim, uspokajającym głosem.
  Chciałabym zamknąć się w łazience i trochę popłakać, ale wszyscy na mnie patrzą. Jestem głupia, Blight na pewno wiedział, pewnie na swoim bankiecie przeżył podobny szok, co ja dziś.
  Ogarnia mnie panika na tych widok wszystkich wlepionych we mnie oczu.
  - Blight, oni się gapią…
  - Chodź, zatańczymy. - Mentor prowadzi mnie na parkiet.
  - Tak, zatańczymy - powtarzam cicho i niewyraźnie.
  Melodia jest podobna do tej, do której tańczyłam z Cravenem - równie powolna i senna, za to towarzystwo bez porównania lepsze. Kołyszemy się z Blightem do rytmu.
  - Nie martw się - mówi mentor - ja, kiedy się dowiedziałem o tym wymiotowaniu na życzenie, porzygałem się bez niczyjej pomocy. Słyszałem też, że jakiś triumfator, bodajże z Szóstki, dostał szału: wywrócił stół z… tymi kieliszkami i wybiegł do ogrodów. Jak poprosisz Eve, to może ci opowie.
  - Jasne. Czasami mam wrażenie, że już nie dam rady - żalę się.
  - Spójrz na to tak: za parę godzin wracamy do domu i znowu masz spokój na pół roku.
  - A potem Dożynki i pierwszy rok mentorowania.
  - To też prawda, ale wiesz, że nie jesteś sama, prawda? Ja i Eve będziemy cię wspierali i jakoś przeżyjesz.
  - Dzięki, Blight. Nie mam pojęcia, co bym bez was zrobiła.
  Utwór kończy się, Blight odprowadza mnie na kanapę przy stawie. Obiecuje, że zaraz wróci i przyniesie mi coś na poprawę nastroju.
  Rozglądam się po sali. Widzę, że Eve tańczy z Emiliusem Cravenem i ma minę, jakby ktoś wylał na nią spluwaczkę. Nie dziwię jej się, ja musiałam mieć podobną.
  Wraca Blight z czymś, co nazywa gofrem z bitą śmietaną. Nie jadłam tego nigdy wcześniej, ale muszę przyznać, że jest pyszne. Sobie też przyniósł jednego, więc obydwoje jemy i milczymy.
  Kolejny utwór się kończy. Eve nieco zbyt energicznie odrywa się od głównego organizatora Igrzysk. Odraza to mało, żeby opisać wyraz jej twarzy.
  Blight znowu prosi ją do tańca. Eve rozpromienia się. Mentorzy wirują teraz po parkiecie w jakimś energicznym tańcu. Koncentruję na nich całą moją uwagę. Odrywam myśli od rzygających Kapitolińczyków, głodnych dzieci i wszelkich własnych problemów. Myślę tylko o Borisie i o tym, czy my też kiedyś będziemy tak tańczyć.
___________________
  Okej, okej, możecie mi wyrwać ten kłamliwy język. Wielkie sorry za tę przerwę, ale musiałam się skupić na ff i one-shocie na urodziny moich przyjaciółek. Jestem prawie pewna, że nadrobię w sierpniu.
  Co do "Milch": w playliście powiniem znajdować się ten utwór w jedynym słusznym wykonaniu, czyli wykonaniu Serkana Kayi. Niestety wszystkie filmiki z tą wersją zostały perfidnie usunięte z YouTube, więc musiałam wstawić pierwszy z brzegu. Jednak z całego serduszka polecam sprawdzić sobie wykonanie Serkana, bo jest naprawdę epickie.