Minuta ciszy dla wszystkich, którzy wracają do szkoły. A dla tych, którzy zmieniają szkołę, to nawet dwie minuty.
***
Gdy docieramy do pociągu, jest trzecia rano. Pijana w sztok ekipa chichocząc, rozchodzi się do swoich przedziałów. Devona również wychodzi i choć próbuje iść prosto, przy drzwiach potyka się o własne nogi. Eve wybucha śmiechem. Ceri przewraca oczami, prycha na nią, mówi mi, że jestem cudowna, całuje mnie w policzek i też wychodzi. W salonie zostajemy tylko ja, Eve i Blight.
Mam pewność, że otaczają mnie sami swoi i nikt na mnie nie doniesie, gdyby przyszło co do czego. Zdejmuję marynarkę Cravena z ramion i rzucam ją w kąt przedziału. Eve pogardliwie na nią pluje. Blight kiwa głową, aprobując wyrazy naszego głębokiego wstrętu do nieszczęsnego żakietu.
- No dobra. - Obdarzam marynarkę ostatnim lodowatym spojrzeniem i siadam wygodnie w fotelu. - Powie mi ktoś, co te landrynki jeszcze tu robią? - Wskazuję dłonią gdzieś w kierunku przedziałów ekipy, Devony i Ceri.
- Święto Zbiorów brzmi znajomo? - pyta kwaśno Eve. - Tournee ciągle trwa. - Zauważa moją rozczarowaną minę i dodaje: - Uwierz mi, też mam ich dość, ale nic z tym nie zrobimy. - Gestem przywołuje stewarda i zwraca się do niego: - Chłopcze, gdybyś mi przyniósł herbatę, byłabym ci dozgonnie wdzięczna. Jemu - wskazuje na Blighta - też możesz przynieść. A dla tej damy - wskazuje podbródkiem w moim kierunku - ciepłe mleko z masłem.
Chłopak wychodzi, a Blight zwraca się do mnie:
- Landrynki?
- Tak, ale te tanie i paskudne. Mdli mnie od ich słodyczy.
- O tak, tanie i paskudne landrynki są okropne - potwierdza Eve.
- A masło maślane - wcina jej się w słowo Blight.
- Ha ha ha, strasznie śmieszne - prycha mentorka sarkastycznie.
Na szczęście zanim zdążą się pokłócić wraca steward i stawia na stole tacę z dwiema filiżankami herbaty i kubkiem mleka z masłem. Mogłabym zapytać Eve o tego triumfatora z Szóstki, który podobno na przyjęciu u Snowa dostał szału, ale nie mam nastroju na powrót do depresyjnych rozmyślań o tym, jak bardzo Kapitol nie szanuje... właściwie niczego. Oprócz ukochanego pana prezydenta. Dobra, koniec filozofowania na dziś.
Eve popija herbatę i wzdycha:
- Moja babcia, kiedy jeszcze żyła, kupowała mi czasami anyżkowe landrynki. To było najlepsze, co w życiu jadłam.
- Anyżkowe landrynki? - dziwi się Blight. - Z tego sklepu przy rynku? Przecież tam jest potwornie drogo! Myślałem, że ty pochodzisz z Polany.
- Ja jestem z Polany, ale moja mama była z bogatej rodziny.
- Czegoś tu w takim razie nie rozumiem.
- Jesteś pewien, że chcesz teraz wysłuchiwać tej długiej i nudnej historii?
- Absolutnie pewien - oświadcza Blight dobitnie.
- Ja też! - dodaję cienko, żeby przypomnieć o swoim istnieniu.
- Ceri mnie udusi, że nie pozwalam wam spać - wzdycha Eve. - No ale trudno się mówi. - Rozsiada się wygodniej. - Wczujcie się w klimat tej opowieści...
Blight tak się wczuwa, że próbując umościć się w fotelu, potrąca łokciem filiżankę. Natychmiast przybiega steward, sprząta wylaną herbatę i przynosi nową.
Kiedy już wszyscy siedzimy wygodnie, ciepło i czysto, Eve zaczyna opowiadać.
Mam pewność, że otaczają mnie sami swoi i nikt na mnie nie doniesie, gdyby przyszło co do czego. Zdejmuję marynarkę Cravena z ramion i rzucam ją w kąt przedziału. Eve pogardliwie na nią pluje. Blight kiwa głową, aprobując wyrazy naszego głębokiego wstrętu do nieszczęsnego żakietu.
- No dobra. - Obdarzam marynarkę ostatnim lodowatym spojrzeniem i siadam wygodnie w fotelu. - Powie mi ktoś, co te landrynki jeszcze tu robią? - Wskazuję dłonią gdzieś w kierunku przedziałów ekipy, Devony i Ceri.
- Święto Zbiorów brzmi znajomo? - pyta kwaśno Eve. - Tournee ciągle trwa. - Zauważa moją rozczarowaną minę i dodaje: - Uwierz mi, też mam ich dość, ale nic z tym nie zrobimy. - Gestem przywołuje stewarda i zwraca się do niego: - Chłopcze, gdybyś mi przyniósł herbatę, byłabym ci dozgonnie wdzięczna. Jemu - wskazuje na Blighta - też możesz przynieść. A dla tej damy - wskazuje podbródkiem w moim kierunku - ciepłe mleko z masłem.
Chłopak wychodzi, a Blight zwraca się do mnie:
- Landrynki?
- Tak, ale te tanie i paskudne. Mdli mnie od ich słodyczy.
- O tak, tanie i paskudne landrynki są okropne - potwierdza Eve.
- A masło maślane - wcina jej się w słowo Blight.
- Ha ha ha, strasznie śmieszne - prycha mentorka sarkastycznie.
Na szczęście zanim zdążą się pokłócić wraca steward i stawia na stole tacę z dwiema filiżankami herbaty i kubkiem mleka z masłem. Mogłabym zapytać Eve o tego triumfatora z Szóstki, który podobno na przyjęciu u Snowa dostał szału, ale nie mam nastroju na powrót do depresyjnych rozmyślań o tym, jak bardzo Kapitol nie szanuje... właściwie niczego. Oprócz ukochanego pana prezydenta. Dobra, koniec filozofowania na dziś.
Eve popija herbatę i wzdycha:
- Moja babcia, kiedy jeszcze żyła, kupowała mi czasami anyżkowe landrynki. To było najlepsze, co w życiu jadłam.
- Anyżkowe landrynki? - dziwi się Blight. - Z tego sklepu przy rynku? Przecież tam jest potwornie drogo! Myślałem, że ty pochodzisz z Polany.
- Ja jestem z Polany, ale moja mama była z bogatej rodziny.
- Czegoś tu w takim razie nie rozumiem.
- Jesteś pewien, że chcesz teraz wysłuchiwać tej długiej i nudnej historii?
- Absolutnie pewien - oświadcza Blight dobitnie.
- Ja też! - dodaję cienko, żeby przypomnieć o swoim istnieniu.
- Ceri mnie udusi, że nie pozwalam wam spać - wzdycha Eve. - No ale trudno się mówi. - Rozsiada się wygodniej. - Wczujcie się w klimat tej opowieści...
Blight tak się wczuwa, że próbując umościć się w fotelu, potrąca łokciem filiżankę. Natychmiast przybiega steward, sprząta wylaną herbatę i przynosi nową.
Kiedy już wszyscy siedzimy wygodnie, ciepło i czysto, Eve zaczyna opowiadać.
Dawno, dawno temu żyła sobie Madlyn Jackson - sympatyczna dziewczyna z całkiem przeciętnym stanem posiadania. Gdy miała szesnaście lat, poznała Reginalda Gabriela Axe'a - chłopca z równie przeciętnym stanem posiadania. Od razu się w sobie zakochali. Gdy tylko dożyli pełnoletności - wzięli ślub. Madlyn urodziła mu śliczną córeczkę Ninę. Ciężką pracą Reginald powiększał ich przeciętny stan posiadania i kilkanaście lat później był już bogatym i szanowanym meblarzem.
Gdy ich córka, Nina, miała osiemnaście lat, zakochała się. Wybranek jej serca nazywał się Gary Taylor, pochodził z Polany, a jego stan posiadania był dużo poniżej przeciętnej. Reginald chciał wydać córkę za kogoś ze stanem posiadania co najmniej równym swojemu, a najchętniej wyższym, więc sprzeciwił się małżeństwu Niny i Gary'ego. Madlyn usiłowała go przekonać, że przecież jego pieniędzy starczy i dla rodziny Taylorów, ale jak wiadomo, ilość empatii jest odwrotnie proporcjonalna do ilości posiadanych dóbr, więc do Reginalda nie docierała argumentacja żony.
Ojciec chciał wrobić Ninę w małżeństwo z synem ówczesnego burmistrza - przekonanym o swojej nieskończonej wspaniałości zarozumiałym dupkiem o imieniu Jonathan. Jednak nie z Niną Axe takie numery! Jeszcze tej samej nocy uciekła przez okno swojego pokoju, mając jedynie mały plecak z zapasową bielizną, bluzką i parą spodni. Następnego dnia, nie zważając na bluzgania Reginalda Gabriela Axe'a, Nina Axe i Gary Taylor wzięli ślub.
Gdy ich córka, Nina, miała osiemnaście lat, zakochała się. Wybranek jej serca nazywał się Gary Taylor, pochodził z Polany, a jego stan posiadania był dużo poniżej przeciętnej. Reginald chciał wydać córkę za kogoś ze stanem posiadania co najmniej równym swojemu, a najchętniej wyższym, więc sprzeciwił się małżeństwu Niny i Gary'ego. Madlyn usiłowała go przekonać, że przecież jego pieniędzy starczy i dla rodziny Taylorów, ale jak wiadomo, ilość empatii jest odwrotnie proporcjonalna do ilości posiadanych dóbr, więc do Reginalda nie docierała argumentacja żony.
Ojciec chciał wrobić Ninę w małżeństwo z synem ówczesnego burmistrza - przekonanym o swojej nieskończonej wspaniałości zarozumiałym dupkiem o imieniu Jonathan. Jednak nie z Niną Axe takie numery! Jeszcze tej samej nocy uciekła przez okno swojego pokoju, mając jedynie mały plecak z zapasową bielizną, bluzką i parą spodni. Następnego dnia, nie zważając na bluzgania Reginalda Gabriela Axe'a, Nina Axe i Gary Taylor wzięli ślub.
- I bardzo dobrze, w przeciwnym razie nie powstałby taki cud jak ja i na świecie byłoby dużo nudniej i bardziej szaro - kończy Eve. - Reginald oczywiście nigdy nie wybaczył córce ucieczki z domu i związania się z biednym chłopakiem, ale Madlyn kochałaby swoją małą córeczkę, nawet gdyby uciekła z prezydentem Snowem, więc potajemnie wspierała moich rodziców finansowo jak tylko mogła i kupowała mi anyżkowe landrynki.
- Wytłumacz mi jedno - odzywa się w końcu Blight. - Jak to możliwe, że znam cię od siedmiu lat i jeszcze nigdy nie słyszałem tej historii?
- Wielu rzeczy o mnie nie wiesz… - odpowiada Eve wymijająco.
- Niby czego? - Blight wstaje. - Twój ulubiony kolor to zielony, twoje ulubione słowo to pączek. - Mówi szybko, jakby się obawiał, że Eve zaraz mu przerwie. - Zawsze chciałaś mieć kota. Kochasz anyżkowe landrynki. Śpisz przy otwartym oknie. Pod prysznicem śpiewasz piosenki Wolfa Petersa. Używasz szamponu o zapachu bawełny i wiercisz się przez sen. Mogę tak długo wymieniać. Więc o czym jeszcze nie wiem?!
Eve parska śmiechem.
- Spokojnie, spokojnie. Tak mi się powiedziało.
- No to niech ci się lepiej tak nie mówi.
- Nie będzie się mówić - obiecuje Eve. - A teraz spać.
***
Ostatnie zdania przemówienia wypowiadam z uśmiechem dużo szerszym niż życzyłaby sobie tego Ceri. Wszystko przez dzieciaki z Polany, które wbrew zasadzie "Najpierw Przemówienie, Wyżerka Dopiero Później" dobierają się do talerza pełniego soczystych steków. Dla takich chwil warto było wygrać Igrzyska.
KONIEC CZĘŚCI DRUGIEJ
___________
Moje żuczki, mamy dziś do omówienia cztery zagadnienia.
Pierwsze: to był najmniej produktywny sierpień w historii tego bloga i chciałabym was za to przeprosić, ale najpierw tona dziwnych opowiadań pisanych dla różnych ludków bożych, a później cała seria "Pretty Little Liars" (to ma szesnaście tomów!) nie sprzyjały zajmowaniu się Natashą.
Drugie: nie wiem, jak będzie z kolejnymi rozdziałami, bo będą pisane do spółki z Arriane Rumlow, a ona i jej wena są specjalnej troski.
Trzecie: czy chcielibyście, żebym wstawiła swoje (upośledzone) szkice przedstawiające stroje Nat z tournee w kolejnych dystryktach? Dajcie mi znać w komentarzach!
Czwarte: śpieszmy się kochać wakacje, tak szybko odchodzą… Z całego serduszka życzę szczęścia wszystkim, którzy wracają do szkoły. Wesołych Głodowych Igrzysk i niech los zawsze Wam sprzyja!
Pierwsze: to był najmniej produktywny sierpień w historii tego bloga i chciałabym was za to przeprosić, ale najpierw tona dziwnych opowiadań pisanych dla różnych ludków bożych, a później cała seria "Pretty Little Liars" (to ma szesnaście tomów!) nie sprzyjały zajmowaniu się Natashą.
Drugie: nie wiem, jak będzie z kolejnymi rozdziałami, bo będą pisane do spółki z Arriane Rumlow, a ona i jej wena są specjalnej troski.
Trzecie: czy chcielibyście, żebym wstawiła swoje (upośledzone) szkice przedstawiające stroje Nat z tournee w kolejnych dystryktach? Dajcie mi znać w komentarzach!
Czwarte: śpieszmy się kochać wakacje, tak szybko odchodzą… Z całego serduszka życzę szczęścia wszystkim, którzy wracają do szkoły. Wesołych Głodowych Igrzysk i niech los zawsze Wam sprzyja!