czwartek, 21 stycznia 2016

Rozdział III ~ Biedni rolnicy… i biedna ja!

  Dla Liski (bo Blive) i dla rebelki pyrki (bo Wojciech Cejrowski ma dwie wątroby)
***
  Mija północ, kiedy kończę rysować Yielda - chłopaka z Jedenastego Dystryktu. Odkładam rysunek obok drugiego, przedstawiającego trybutkę z tego dystryktu - Maize, i wychodzę z przedziału.
  Oczy trochę mi się kleją (nie spałam od dwóch dniu), ale idę energicznie w kierunku przedziału jadalnego z nadzieją, że znajdę tam kogoś, kto zrobi mi mleko z masłem. Nie znalazłszy nikogo takiego, ruszam spowrotem do swojego przedziału.
  Po drodze mijam ten należący do Eve. Przez uchylone drzwi sączy się światło i słychać dziwne odgłosy. Zaglądam, żeby sprawdzić, czy przypadkiem nikt nie morduje mi mentorki i tym samym popełniam jeden z największych błędów w swoim życiu.
  Ubrania są porozrzucane po całej podłodze. Rytmiczne jęki nie pozostawiają żadnego marginesu twórczej interpretacji. Moje oczy prześlizgują się po łóżku tylko przez ułamek sekundy, ale to wystarczy, żeby śniło mi się to do końca życia, na zmianę z igrzyskami.
  Szybko się wycofuję. Biegnę do swojego przedziału, zamykam drzwi i spędzam pod prysznicem chyba pół godziny, zanim odważę się wyjść.
  Na moje nieszczęście jednak przez te ichnie niedomknięte drzwi wszystko świetnie słychać (albo to ja mam bujną wyobraźnię). Mam ochotę się rozpłakać.
  To okropne, że kiedy już chce mi się spać, to nie mogę, bo moi mentorzy za ścianą… ugh, okropne.
  Wychodzę z przedziału i biegnę do wagonu będącego salonem. Siadam na kanapie i głęboko oddycham. Nie biegłam tak szybko od czasu Igrzysk. 
  Naprawdę, nie żałuję nikomu szczęścia, a już na pewno nie Blightowi i Eve, ale… to było po prostu… po prostu ugh.
  Nawet nie chcę o tym myśleć.
  Wyciągam się na kanapie i zasypiam.
***
  - Natasha, co ty tu robisz?! - budzi mnie wrzask Ceri.
  - Śpię - odpowiadam lodowatym tonem. - A raczej spałam, dopóki się nade mną nie rozdarłaś.
  - Dobrze, że już nie śpisz - kwituje opiekunka. - Choć do jadalni.
  Zwlekam się z kanapy i idę za Ceri na śniadanie.
  Eve i Blight siedzą przy stole i wyglądają na osoby, które świetnie się bawią w swoim towarzystwie. Wzdrygam się na wspomnienie tego, co widziałam wczoraj, i siadam przy stole, krzywiąc się z niesmakiem.
  - Coś się stało? - pyta Eve.
  - Następnym. Razem. Zamknijcie. Drzwi. - Warczę.
  - Ups - podsumowuje Blight.
  Eve wybucha śmiechem.
  Przewracam oczami i zabieram się za jedzenie. Nie pytam, gdzie jest Devona, bo ani trochę nie brakuje mi jej obecności.
  Po śniadaniu Ceri zagania mnie prawie na sam koniec pociągu, gdzie moja ekipa już czeka aby pod pretekstem upiększania skrzywdzić mnie na rozmaite sposoby.
  - Ale po jakiego… to znaczy, po co? - marudzę. - I tak jest za zimno, żebym pokazywała nogi, więc co za różnica, czy będą wydepilowane, czy nie? W Dwunastce było zimno i nic nie pokazywałam. 
  - Nie marudź, Natasho - mówi Ceri. - Na twoim miejscu cieszyłabym się, że znowu będziesz mogła zakładać te śliczne ubrania od Devony.
  - Też chętnie zamieniłabym się z tobą miejscami - warczę. - Ale naprawdę jest za zimno, więc po co…
  - Nie w Dystrykcie Jedenastym - zapewnia mnie Ceri i wchodzimy do przedziału, który wygląda jak pracownia jakiegoś szalonego mieszkańca Trójki.
  To skojarzenie sprawia, że jestem zbyt smutna i przybita zbliżającymi się odwiedzinami w Dystrykcie Trzecim, żeby martwić się tym, że ekipa oskubuje mnie z włosów jak kurczaka z piór. Rozpaczam nad swoim losem tak bardzo, że nie zauważam, że skończyli depilację.
  - To powinno być zabronione przez prawo, wstawać tak wcześnie - marudzi Claudia, chłepcząc kawę.
  - Masz całkowitą rację - zgadza się z nią Zack.
  Ekipa dzieli się pośpiesznie jakimiś kolorowymi pastylkami i wraca do dzieła siania zniszczenia na moim ciele.
  Zanurzają mnie w wannie paskudnej, śmierdzącej mazi, a twarz i włosy nacierają kremami. Mimo woli zastanawiam się, co by było, gdybym narzygała do tej wanny.
  Później są jeszcze dwie wanny (nieco mniej śmierdzące), masa kremów, mnóstwo bólu i wreszcie lekki obiad.
  Obecność Blighta i Eve działa jak balsam na mój skołatany mózg i obolałe ciało. Nawet Ceri i Devona nie są w stanie zniszczyć jakiejś takiej "siódemkowości" panującej w wagonie.
  Po lunchu, razem z mentorami przechodzę do ostatniego wagonu. Stoi tam kilka kanap i foteli, a tylne okno można wciągnąć w sufit.
  Wychylam głowę i szeroko otwartymi oczami przyglądam się okolicy.
  Ceri nie kłamała: nigdzie nie ma ani grama śniegu, za to jest ciepło i ładnie. Ciekawe, jak daleko na południe odjechaliśmy…
  Z deliberowania nad klimatem panującym w Jedenastce wyrywa mnie widok przepotwornej konstrukcji: wysokiego, betonowego muru zwieńczonego drutem kolczastym.
  - Milutko tu mają - mówię niewiadomo do kogo. - Fajny murek.
  - A Strażnicy z Jedenastki to mendy - dopowiada Eve cicho.
  - Skoro ci z Dwunastki są mili i uroczy i wspierają nielegalne inicjatywy, to ci z Jedenastki muszą być źli i okropni - kwituje Blight. - Statystycznie wszystko musi się zgadzać.
  - Nie myśl tyle - mówi Eve i choć nie wiem, czy ta uwaga jest skierowana do mnie, czy do Blighta, decyduję się zamilknąć.
  Po kilkunastu minutach obserwacji drzew i pól oraz ludzi na drzewach i polach, jestem tak znudzona i zmęczona tym widokiem, że zaczynam pluć przez okno i obserwować, jak poleci ślina. Obrzydliwe, wiem, ale jakoś dziwnie pomaga na nudę.
  Myślę sobie, że kiedyś powiem swoim wnukom: "Jeśli nigdy nie pluliście przez tylne okno jadącego trzysta kilometrów na godzinę pociągu, to nie wiecie, czym jest prawdziwa nuda!" i ogarnia mnie pusty śmiech. Dosłownie: zaśliniona siedzę na kanapie i zanoszę się śmiechem.
  - A tej co znowu? - Eve patrzy na mnie jakby studiowała ciężki przypadek nieznanej choroby.
  - Młodość - odpowiada Blight tonem ogarniętego nostalgią staruszka.
  - Aż taka stara nie jestem - odpowiada energicznie Eve - a ty tym bardziej, dziecko.
  Chętnie posłuchałabym dalszego ciągu tej fascynującej konwersacji, ale Ceri jak zwykle wpycha się między usta a kielich i każe mi iść się ubierać.
  Mamrocząc przekleństwa, wracam do przedziału i znów oddaję się w łapska ekipy.
  Przylizują mi włosy i robią makijaż, a później przychodzi Devona z… czymś. W pierwszej chwili biorę to za sukienkę, ale jest na nią zdecydowanie za krótkie. Jest to mianowicie sztywna, brązowa bluzka na ramiączka z zieloną wstążką na dole.
  - Zakładaj.
  Biorę od Devony to coś i wkładam przez głowę (nie jestem pewna, czy tak się to powinno robić, ale udaję mądrą).
  Mam całe gołe nogi i wcale mi się to nie podoba. Czuję się prawie naga.
  - A gdzie dół do tego? - pytam w końcu.
  - Jaki dół? - dziwi się Devona.
  - No to jest bluzka, a jeszcze spodnie albo spódnica…
  - Chyba się nie rozumiemy - oburza się stylistka. - To jest sukienka i nie potrzebuje żadnego "dołu", niedouczona dziewczyno!
  No super. Sukienka, która wygląda jak bluzka i pokazuje o tyle za dużo moich nóg. A ja, głupie drzewo, myślałam, że gorzej już być nie może.
  Pozostawała nadzieja, że Eve i Blight zainterweniują.
***
  - O mój lesie szumiący, co to jest? - Eve zaczyna mrugać jakby coś jej wpadło do oka.
  Blight przygląda się krytycznie.
  - Nie za krótka ta spódniczka? - pyta.
  - Wzorowałam się na twoim penisie - odparowuje Devona.
  - A co ty możesz o tym wiedzieć? - warczy mentor.
  W tej samej chwili w dekolcie stylistki ląduje filiżanka z gorącą czekoladą, która rozpływa się po jej bluzce i piersiach. Devona zaczyna piszczeć i próbuje zetrzeć z siebie gorącą substancję.
  Eve podchodzi do Kapitolinki, łapie ją za szczękę i syczy prosto w twarz:
  - Nie zabieraj głosu na tematy, o których nie masz pojęcia.
  Devona posłusznie kiwa głową. Eve uśmiecha się drapieżnie, ale puszcza stylistkę.
  - A teraz chodź - mówi - trzeba ubrać Tashę w coś, co zakryje jej chociaż pośladki.
  Devona jęczy i wskazuje na gorącą czekoladę na swoim organizmie.
  - Tak, idź się umyj - zezwala łaskawie mentorka. - Spotkamy się w salonie jak znajdziesz coś, co pasuje do Jedenastki, a nie do domu publicznego.
  Devona wybiega na korytarz, a ja wbijam wzrok w Eve.
  - Odbiło ci?! - krzyczę. - Ona jest z cholernego Kapitolu, a ty ją oblewasz czekoldą i warczysz?
  - To tylko głupia stylistka, a nie prezydent Snow - Eve przytula się do Blighta, a on obejmuje ją ramieniem. - Zresztą uważam, że należy tępić wszelakiego rodzaju dyletanctwo i nie cierpię, gdy ktoś wypowiada się na temat, na którym się nie zna…
  - Mówiłem ci już, że jesteś cudowna? - pyta ją Blight.
  - … i opowiada kompletne głupoty - kończy Eve. - Głupia dziwka. Ja przecież wiem, że gdyby wzorowała się na tym, na czym mówiła, że się wzorowała, to ta kiecka ciągnęłaby się za Tashą jeszcze przez pół przedziału - uśmiecha się łobuzersko.
  Robię się chyba równie zielona jak wstążka przy mojej sukience. Litości! Naprawdę ostatnią rzeczą jakiej teraz potrzebuję są wywody Eve na temat penisów.
***
  Nowy strój do Jedenastki to długa do kostek (nie ma to jak popadanie ze skrajności w skrajność) prosta sukienka z delikatnego materiału w kolorach zielono-brązowych, dość luźna i wiązana na plecach. Do tego sandałki na obcasach i delikatny makijaż. Eve, Blight i Natasha aprobują.
  Wniosek: Devona jak chce, to potrafi.
*** 
  Hymn, mikrofon, kartka od Ceri, głos burmistrza, drzwi otwierają się…
  Ruszam przez szeroki taras. Uśmiech na moich wargach jest mniej więcej tak fałszywy jak niebieskie włosy Ceri.
  Burmistrz zaczyna opowiadać niestworzone historie o tym, jaka to ja jestem cudowna. Tylko nie zwymiotuj, Natasha. Wszystko będzie dobrze, tylko nie zwymiotuj…
____________
  Na początku chciałam was bardzo ładnie przeprosić, że od Wigilii nic nie napisałam, bo do 13. stycznia cierpiałam na CBW (Całkowity Brak Weny - termin opracowany przez Hope Morgenstern).
  Mam nadzieję, że mi wybaczycie i nie skrzywdzicie mnie. Jeśli jednak będziecie próbować, to ostrzegam, że mam biol-chema w roli mojego prywatnego Miro Rakoczego.