wtorek, 23 grudnia 2014

Rozdział IX ~ Trening cz. 2

  Biegnę w kierunku Lou, dziewczynki z Trójki, której olbrzymia dziewczyna z Czwórki właśnie wypruwa flaki i wiem, ze nie zdążę. Elaine odwraca się, puszcza bezładne ciało Lou i strzela do mnie z łuku. Ból przeszywa mnie na wskroś. Wołam Eve Taylor, Blighta, mamę, tatę, Borisa, Lo i lekarzy na pomoc, ale nikt nie przychodzi. Leżę i wykrwawiam się. Wokół mnie tańczą Zawodowcy i Jacob.
  Budzę się z wrzaskiem. To tylko sen, spokojnie, Natasha. To tylko debilny sen. Siadam na łóżku i staram się ustabilizować oddech.
  Nagle drzwi rozsuwają się i wchodzi Awoksa. Pewnie zaalarmowały ja moje krzyki.
  Już otwieram usta, żeby zapytać, czy jej nie obudziłam, ale przypominam sobie, że kiedyś słyszałam, że do Awoksów można się zwracać tylko wydając im polecenia. Nie chce, żeby miała przez mnie kłopoty, wiec mówię:
  - Zapal światło - tryb rozkazujący, dobrze. Na razie nie zabije za tę rozmowę ani mnie, ani jej.
  Kiwa głową i wciska jakiś przycisk na ścianie. Momentalnie robi się jasno.
  - Przynieś mi ołówek i dużo kartek papieru. I powiedz, która godzina, znaczy pokaż - też tryb rozkazujący. Strasznie mi żal tej kobiety, która nie może mówić i słyszy od innych tylko polecenia, ale jakikolwiek przejaw życzliwości mógłby sprawić, że ją ukarzą.
  Kiwa głową na znak zrozumienia i pokazuje pięć palców. Piata rano. Dziś raczej nie zasnę.
  Awoksa wychodzi. Wraca po kilku minutach z plikiem kartek w jednym ręku i garścią ołówków w drugim. Kładzie to bogactwo na stole obok mojego łóżka i odwraca się w kierunku drzwi.
  - Czekaj! - wołam. - Usiądź - wskazuje krzesło - i nie ruszaj głową.
  Wygląda na zdziwioną, ale posłusznie siada. Wskazuje na mnie, potem na siebie i przesuwa palcem prawej dłoni po wnętrzu lewej.
  - Tak  potwierdzam. - Chcę cię narysować - w chwili, gdy to mówię, już wiem, co zrobiłam źle. To nie było polecenie. Rzeczywiście, Natasha idiotka.
  Przesuwam stolik, kładę na nim kartkę i przyglądam się Awoksie. Jest starsza niż mi się na początku wydawało. Wygląda na jakieś 60 lat. Ma ciemne włosy i oczy, dziwne ślady na kościach policzkowych. Biorę ołówek i zaczynam szkicować.
  Muszę przyznać, ze straciłam poczucie czasu. Kiedy Ceri przychodzi, żeby mnie obudzić, właśnie dopracowuję ostatnie szczegóły dziwnych blizn na twarzy Awoksy, która nagle zrywa się i zaczyna nerwowo machać rekami jakby chciała mi coś na migi przekazać. Prawie niezauważalnie kiwam głową. Będę cie bronić, to przecież moja wina, bo ja kazałam ci tu zostać. Damy radę.
  Ceri nadal tłucze o moje drzwi jak Strażnik Pokoju w dzwonek zapowiadający przerwę i krzyczy jak kierownik zmiany w lesie. 
  - Nie sraj ogniem, Ceri Vogue, idę!!! - wrzeszczę i zaraz dodaje delikatniej, udając kapitoliński akcent - Muszę się modnie ubrać! - to skutkuje, bo krzyki Ceri i walenie do drzwi ustają. Ciekawe, czy ta kobieta naprawdę nie zna pojęcia "sarkazm"?
   Szybko zakładam spodnie, bluzę i buty z dnia wczorajszego, biorę portret Awoksy i idę do jadalni. Tamże są już Ceri, Eve i Blight, czekają na Jacoba, który jeszcze musi się przygotować. Co on tam robi? Przecież się nie maluje... chyba.
  Kładę portret Awoksy obok na stole i siadam. Eve bierze kartkę i przygląda się jej. Ręce zaczynają jej drżeć, mój rysunek upada na podłogę, Eve blednie.
  - Coś ci się stało? - pyta Ceri.
  - Znam ją - szepcze Eve.
  - Co? - dziwi się Kapitolinka. - Skąd mogłabyś znać tę Awoksę, Evy? Nie mów bzdur!
  - Zaraz uderzę ją bardzo mocno w twarz - mówię lodowato przechodząc wokół stołu i opierając głowę na ramieniu mentorki.
  - Zrobiła coś źle? - pyta Ceri. - Nie martw się, ukarzą ją.
  Miałam na myśli nie Awoksę, tylko pewną irytującą opiekunkę trybutów, ty kapitolińska kreaturo, myślę, ale nic nie mówię.
  - Pewnie myślisz o Nelly Bow - mówi nagle Blight. - Faktycznie podobna - zagląda Eve przez ramię.
  Nie znam żadnej Nelly Bow, ale Eve najwyraźniej zna, bo kiwa głową. Wtedy z łaski swojej przybywa Jacob i śniadanie może się rozpocząć.
  Kończy się ono, o dziwo, bez złośliwych uwag Jacoba i irytujących uwag Ceri. Gdy już się skończy mamy chwilę czasu na ostatnie osobiste przygotowania do drugiego dnia treningu. Wszyscy wychodzą, zostajemy tylko ja i Eve.
  - Ja ją znam. Znaczy może nie znam, ale widziałam w telewizji - szepcze Eve. - Miała na imię Liuta, była stylistką Siódemki. Była stylistką mojej mentorki, Tessy. Były kumpelkami. Tessa po zwycięstwie projektowała ubrania. Ona i Liuta często dzwoniły do siebie, żeby o tych ubraniach rozmawiać i pewnego dnia Liuta zniknęła. Nie odbierała, a na Igrzyskach zamiast Liuty pojawiła się Devona i tak zostaliśmy drzewami.
  - Skąd to wiesz? Bo chyba o reszcie nie mówili w telewizji?
  - Tessa mi opowiadała. Boże, ona w najczarniejszych snach nie sądziła, że Liuta została Awoksą! Zabiła się kilkanaście lat temu, do końca życia martwiła się o Liutę...
***
  Na trening przychodzę z opóźnieniem, bo musiałam doprowadzić rozhisteryzowaną Eve do stanu używalności. Dzisiejszy dzień ma być poświęcony broni, więc zaczynam od toporów.
  Wysłuchuję wykładu trenerki, biorę siekierę do ręki (waży mniej niż normalna siekiera i ma większe ostrze) i celuję w ścianę tuż przy uchu sylwetki. Niestety większe ostrze i mniejsza waga broni działają na moją niekorzyść do tego stopnia, że trafiam w głowę, no żesz kurwa mać... Rozglądam się, kto widział mój wyczyn i mam nadzieję, że niewiele osób. Jedyną zainteresowaną okazuje się mała Lou z Trójki, która czeka w kolejce do stoiska z nożami.
  - Dobrze! Zrób to jeszcze raz - mówi trenerka.
  Biorę drugą siekierę i koncentruję się na szparze między ręką, a brzuchem sylwetki. Raz, dwa i rzut. Ściana trafiona-zatopiona, trenerka zawiedziona.
  - Milimetry od brzucha - mówi tonem, który ma dodać mi otuchy. - Spróbuj jeszcze raz. Uda się.
  Teraz moim celem jest przestrzeń między ramieniem a uchem sylwetki. I ten cel też trafiam. Zawodowcy zaczynają śmiać się i pokazywać na mnie.
  Dalej, mówię sobie, dalej, Tasha, dasz radę. Rzucisz jeszcze dwa razy i idziesz stąd w cholerę.
  Trenerka przewraca oczami i podaje mi następny topór mrucząc coś o tegorocznych pierdołach.
  - Spróbuj od dołu - pokazuje sposób rzutu - i celuj w brzuch. To duży i wygodny cel. 
  Mrużę oczy i celuję w ścianę, pomiędzy nogami sylwetki. Biorę zamach i rzucam. I znów idealne trafienie!
  - Co się cieszysz? - prycha trenerka. - Z kim ja muszę pracować... Idź przećwiczyć coś innego, może ci lepiej pójdzie.
  Ścieram uśmiech z twarzy i idę w kierunku noży. Staję za jakimś chłopakiem, chyba z Szóstki, i czekam na swoją kolej.
  - Chcesz zawrzeć ze mną sojusz? - słyszę delikatny, cichy głos.
  Odwracam się i widzę Lou.
  - Yyyyyyyyy... - zaczynam bardzo elokwentnie. - Dlaczego chcesz zawrzeć sojusz akurat ze mną?
  - Ufam ci. Jesteś taką osobą. Widziałam ciebie i tego chłopaka, który odprowadzał cię na Dożynkach. Widziałam twój odjazd. Wyglądasz na osobę, której można zaufać.
  Przypominam sobie mgliście mentorkę Trójki, drobną, ciemnowłosą trzydziestoparolatkę o krótkim imieniu na "C", która - kiedy usłyszała nazwisko Lou - dostała niemal ataku histerii.
  Ten sojusz to niegłupi pomysł, w końcu w życiu nie uwierzę, że mała trzynastolatka mogłaby zabić mnie w czasie snu, ale... Gdybyśmy zostały na arenie we dwie, czy ja dałabym radę ją zabić? Mocno nie sądzę.
  - Przykro mi, Lou, ale nie. Ja działam w pojedynkę.
  Patrzy na mnie zdziwiona i chyba lekko zawiedziona.
  - Nie gram w kapelach - dodaję - jestem solistą.
  Lou kiwa głową i odchodzi. W sumie, mogłabym zawrzeć ten sojusz, bo jeśli los się na mnie uwziął, to i tak zostaniemy same na arenie, a jeśli nie, to...
  - Obudź się, Siódemko! - słyszę głos trenera od noży.
  - Tak jest, już! Przepraszam za swoje karygodne przyśnięcie na stojąco!
  Trener uśmiecha się.
  - Dobrze już, dobrze. Stań tu i popatrz na mnie. Bierzesz nóż w rękę i rzucasz. O tak - prezentuje. - Teraz ty.
  Staję we wskazanym miejscu, biorę nóż i rzucam.
  - Nieźle - trafienie w sam środek głowy to dla niego "nieźle"? - tylko luźniej nadgarstek. Jakbyś grała na gitarze.
  Kiwam głową i próbuję drugi raz. Wszystko cacy, pomijając, że w życiu nie grałam na gitarze i raczej nie będę miała okazji.
  Drugi rzut trafia w brzuch. Zanim zdążę zastanowić się, czy to też tylko "nieźle", trener potwierdza moje niedoszłe przypuszczenia.
  Rzucam jak wściekła i w końcu otrzymuję nagrodę w postaci szerokiego uśmiechu i stwierdzenia: "No, TO było dobre!".
  Zanim zadam sobie pytanie: "no dobra, co teraz?", otrzymuję odpowiedź. Obiad.
  Po obiedzie, na którym, na chwałę bożą, nie pojawiła się Ceri, wracam na trening. Próbuję ćwiczyć walkę na miecze, ale rezygnuję po tym, jak trenerka wytrąca mi broń z rąk chyba po raz  dziesiąty. Teraz może pałki... Również nie wykazuję się specjalnie (jeśli uważacie dwunastokrotną przegraną za sukces, to zwracam honor). Z łuku rezygnuję po pierwszym strzale (moja strzała mija o milimetry głowę jakiegoś trenera i wbija się w ścianę), choć trener od łuku pociesza mnie, że też tak zaczynał. Proca? Zapomnijcie! Kamień prawie że trafia w dziewczynę z Ósemki, Tinę. Trenerka pociesza, że jest dobrze, bo mogłam zranić Tinę i pójść do więzienia.
  Po tym niewątpliwie wyczerpującym dniu kolacja z mentorami, Jacobem i Ceri jest niemal relaksem. Opiekunka próbuje wyciągnąć od nas, jak jej "kochanym trybutom" minął "drugi wspaniały dzień szkolenia", ale Jacob jest zbyt zajęty jedzeniem, a ja odpowiadam monosylabami.
  Gdy kolacja się kończy Eve każe nam wszystkim iść spać. Liczyłam na więcej szczegółów związanych z Liutą albo przynajmniej chwilę rozmowy po tym jak nagle i niespodziewanie otworzyła się przede mną rano, a dostałam chłodne polecenie w stylu "idź do swojego pokoju", no ale trudno.
  Biorę szybki prysznic, zakładam koszulę nocną i zwijam się w łóżku w kłębek starając się stłumić głęboki ból w brzuchu spowodowany jutrzejszą oceną indywidualną i wywiadami.
                           
  Rozdział z najlepszymi życzeniami bożonarodzeniowymi od Tochki Grozdew i zespołu wydawniczego