piątek, 28 listopada 2014

Rozdział VIII ~ Trening cz. 1

Dla Psychopatycznej Polki. To dzięki niej ten rozdział powstał  teraz, nie, na przykład, za miesiąc.
***
  Patrz, ale nie daj się zobaczyć.
  Tak powiedziała kiedyś jakaś zwyciężczyni, zdaje się z Trójki. Od teraz  to moje motto.
  Patrz na innych trybutów, ale niech oni ciebie nie widzą.
  Oooooooooo matko! Jaki sens mają takie frazy i powtarzanie ich, kiedy najchętniej odwróciłabym się i uciekła do zamykającej się windy, złapała Eve za rękę i prosiła, żeby nie zostawiała mnie tutaj.
  Chętnie zrobiłabym to, ale nie mogę. Muszę zacisnąć zęby i ogarnąć dupę. Wziąć głęboki oddech i iść dalej.
  Dalej, dalej, dalej! Tasha, dasz radę. Wdech, wydech. Wdech, wydech. Wdech, wydech. No, mądra dziewczyna. Teraz stań, świetnie. A teraz poczekamy.
  Zwalczam ostatnią chęć ucieczki. Przypominam sobie małą, skuloną pod krzakiem dziewczynkę, płaczącą z głodu w moim Dystrykcie. Paczki z żywnością. Przez rok. Muszę wygrać. Nawet nie dla siebie. Dla mojego taty i dla Lo, Mad i dla Borisa i jego rodziny i dla tej małej spod krzaka, dla wszystkich głodnych w Siódemce.
  Po podjęciu tej najbardziej męskiej (jak na razie) decyzji w życiu biorę oddech i rozglądam się wokół. A wokół zgromadzili się wszyscy trybuci. Staram się znaleźć jakieś charakterystyczne osoby (poza Jacobem, oczywiście).
  Widzę wielką dziewczynę z Czwórki i resztę zawodowców, parę z Jedenastki, tą małą z Trójki... i z charakterystycznych osób to chyba wszyscy.
  Pojawia się wysoka i atletycznie zbudowana kobieta. Wygląda normalnie, jak na Kapitolinkę. Przedstawia się jako Atala, sprawdza listę i zaczyna opisywać zasady szkolenia i to, co możemy spotkać na arenie.
  Staram się słuchać, co mówi, bo w sumie może mi się to przydać, ale Jacob wdał się w dyskusję z jakimś chłopakiem i przez ich głupią kłótnię ucieka mi połowa sensu w słowach Atali.
  Słyszę coś mniej-więcej takiego: "Nie tylko posługiwanie bronią przyda się...", "...bo ciebie akurat chcę mieć w sojuszu...", "... około 80% z was zginie, bo...", "... zeszmaciła cię ta mała z twojego dystryktu, a biorąc pod uwagę, że tyle osób jej przyklasnęło, to...", "...dzikie zwierzęta, głód, brak wody, infekcje..." i tak dalej.
  Tłumię żądzę mordu i przechodzę trochę do przodu. Tu już w spokoju słucham do końca wykładu Atali. 
  Kiedy skończy ona już mówić mruczę przekleństwa pod adresem Jacoba Hunta i zastanawiam się, od czego zacząć. Stoję tak, jak jakieś drzewo na Paradzie i staram się zebrać do kupy swoją wiedzę.
  Siekiera, nóż, chodzenie po drzewach, pływanie... I to by było na tyle (śpiewanie i rysowanie na arenie mi się raczej nie przyda).
  W końcu decyduję się dzień dzisiejszy poświęcić sztuce przetrwania, a jutrzejszy broni. Tylko od czego zacząć?
  No dobra, zacznijmy od węzłów. Trener uśmiecha się i pokazuje mi prosty i skuteczny węzeł, dzięki któremu ofiara zawisa za nogę głową w dół. Wyobrażam sobie Jacoba wiszącego w ten sposób i mój humor ulega radykalnej poprawie.
  Ćwiczę przez godzinę, aż mam zdarte palce i węzeł opanowany do perfekcji. Podnoszę wzrok i widzę, że trener uśmiecha się z uznaniem. Nagle za jego plecami widzę dziwne zjawisko, a mianowicie Jacoba próbującego rzucić siekierą. Trener od węzłów też się odwraca i przez chwilę kontemplujemy ten pożałowania godny widok. Trenerka od siekiery ma minę w stylu: "Rozumiem, że można być ostatnią ofiarą, ale ty już naprawdę przeginasz". 
  Wtedy przypominam sobie, że, jeśli postąpię zgodnie z uwagami Eve, a mam taki zamiar, na mnie też będzie tak patrzyła. Cóż, zwycięstwo wymaga ofiary. Wiem, że będzie ona większa niż kilka krzywych spojrzeń Kapitolinki, ale szkoda, że nie wiedziałam, jak wielka... 
  Zresztą nieważne. Bronią zajmiemy się jutro, Natasho. Teraz zajmijmy się tym, ile razy jaką roślinę można zjeść (bo założenie jest takie, że wszystkie są jadalne, ale niektóre tylko raz), choć to w zasadzie formalność. Jestem z Siódemki. Rośliny nie mają przede mną tajemnic.
  "Formalność z roślinami" kończy się po dwudziestu minutach. Trenerowi zabrakło pytań.
  Kieruję się w kierunku stanowiska z ogniskiem i na tym miłym zajęciu upływa mi czas do obiadu.
  Instruują nas, że teraz powinniśmy iść na swoje piętra, zjeść obiad i wrócić na trening. Zgodnie z poleceniem wjeżdżam na siódme piętro i siadam do stołu, przy którym siedzą Eve, Blight i Ceri.
  - Gdzie jest Jacob? - pyta Ceri.
  - Daleko, w Dolinie Tęczy, śpiewa hymn Panem tańcząc z językami Awoksów - odpowiadam jadowicie. - A jak skończy to przyjedzie i zaśpiewa piosenkę, którą śpiewała przed Drugim Ćwierćwieczem ta triumfatorka z Czwórki.
  - Anastasie North - mówi Eve. - "Lepsze jutro". Rozłożyła tą pioseneczką Kapitol, ale nie prezydenta Snowa.
  - Anastasie Niks Coral North na 49. Głodowych Igrzyskach śpiewała swojemu umierającemu partnerowi z Dystryktu, Hanse'owi Vessowi, piosenkę pod tytułem "Lepsze jutro" - oświadczyła Ceri, jakby Eve nie wyjaśniła nam wszystkiego. -  Było to drastyczne złamanie prawa, ale nikt jej nie ukarał... Znaczy, oczywiście, prezydent miał w tym jakiś cel, tak mi się powiedziało.
  - Ta kobieta, która utonęła podczas połowu to był przypadek. Zupełny - oświadczyła Eve Taylor dobitnie, choć w sposób, który wskazywał, że uważa dokładnie na odwrót.
  Winda otworzyła się i pojawił się Jacob. Wyglądał na wściekłego.
  - Jeszcze raz, suko, zostawisz mnie na dole, to cię poszatkuję!!! - ryknął.
  - Burdy z innymi trybutami przed wejściem na arenę to przestępstwo, a Natasha nie jest twoją mamką, żeby cię prowadzić za rączkę i czekać na ciebie ze wszystkim - poucza go zimno Eve.
  - Właśnie! - piszczę przysuwając się do Eve. - Nie ma takiego prawa, które mówi, że mam na ciebie czekać! - o tym drobnym szczególe, że zamknęłam Jacobowi windę przed nosem, Eve Taylor nigdy się nie dowie.
  Na stół wjeżdżają pierwsze potrawy i reszta posiłku jest już nieciekawa. Jedyne słowa jakie padają, to pełne zdumienia pytanie zadane przez Blighta na widok jakiegoś mięcha: "Co to jest?".
  Po obiedzie znów zjeżdżamy i trening trwa do kolacji. Nic specjalnego się na nim nie dzieje: uczę się robić haczyki na ryby (co mi wybitnie nie idzie), później próbuję malować sobie na skórze jakiś kamuflaż (ale o ile dobrze posługuję się ołówkiem, o tyle źle posługuję się pędzlem i farbami), jeszcze później uczę się, jak nie tracić ciepła (czyli rzecz o liściach, śpiworach, i tak dalej), a jeszcze jeszcze później kończy się trening.
  Nawet nie jem kolacji, tylko mijam stół, warczę na Jacoba, mówię Eve, że nie jestem głodna, co jest wierutną bzdurą, wpadam do pokoju, padam na łóżko w ubraniu i natychmiast zasypiam.