niedziela, 17 kwietnia 2016

Rozdział VI ~ Odkupienie

  Z życzeniami powodzenia dla wszystkich, którzy w poniedziałek zaczynają pisać testy gimnazjalne. Damy radę!
***
  - Zabiłaś mnie… - Dziewczęcy głos wwierca mi się w uszy. - To wszystko twoja wina. Nie umiałaś mnie uratować, triumfatorko od siedmiu boleści.
  - To nie tak, Lou - próbuję się tłumaczyć. Łzy strumieniami ciekną mi po twarzy. - To był Jacob… ja naprawdę próbowałam…
  Lou stoi przede mną w poplamionym krwią stroju z areny i patrzy na mnie oskarżycielsko.
  - Próbowałaś - prycha. - Trzeba było spróbować bardziej!
  - Przestań! - wydzieram się w końcu. - Miałaś szczęście! Lepiej byłoby już umrzeć!
  - Wobec tego umrzyj! - Jacob wbija mi w plecy maczetę.
  Budzę się z krzykiem.
  Tylko sen. To był tylko sen. Lou nigdy by czegoś takiego nie powiedziała. Patrzę na leżący na podłodze rysunek, przedstawiający moją małą sojuszniczkę.
  - Natasha? - Drzwi przedziału otwierają się i staje w nich Eve, która nagle dostaje gwałtownego słowotoku: - Ale ja jestem głupia, nie powinnam cię nigdzie samej puszczać, nawet do pokoju! W skali od jeden do dziesięciu, jak beznadziejnie się teraz czujesz?
  - Jedenaście - odpowiadam ponuro, siadając na łóżku i usiłując uspokoić oddech.
  - To poza skalą.
  - Od dziecka jesteś taka bystra?
  - Tja, mniej więcej… Dobra, przepraszam. Jako że ja też nie mogę spać, propnuję żebyśmy przeszły do salonu. Blighta to nie zachwyci, ale zaaplikuję ci przyśpieszoną terapię Wolfem. Jest szansa, że zadziała lepiej niż tabletki.
  - Mam nadzieję.
  - No to chodź.
  W końcu zasiadamy przed wielkim telewizorem w salonie. Ja zamawiam sobie gorące mleko z masłem, a Eve dopija stare resztki herbaty i włącza telewizor.
***
  Przyśpieszona terapia Wolfem Petersem to bezdyskusyjnie najlepszy wynalazek ludzkości od czasów mleka z masłem. Energiczne piosenki o miłości emanują jakąś pozytywną energią, taką jak sam Wolf.
  Siedzę na kanapie, z głową opartą o głowę Eve, i kiwam w rytm nogą założoną na nogę. Mentorka cicho podśpiewuje razem z nagraniem archiwalnym.
  Ucisk w brzuchu słabnie. Cały czas tam jest i wiem, że wróci, gdy stanę przed mieszkańcami Trójki, ale na razie czuje się prawie beztroska.
  - Pokochać, utracić, zapomnieć, wybaczyć… - śpiewa Wolf Peters na archiwalnym nagraniu.
  Eve chyba przysypia, a ja siedzę do rana, słuchając elektryzujących utworów Wolfa i dziwiąc się, że nigdy na żaden nie trafiłam w telewizji.
  Nad ranem do salonu wpada Blight z okrzykiem:
  - Gdzie się podziewacie? Vogue lata od jej wagonu do twojego i dostaje kota!
  Z trudem przekręcam głowę. Szyja, po siedzeniu przez pół nocy bez ruchu, całkiem mi zdrętwiała. Eve nieprzytomnie mruga oczami.
  - I co się tak drzesz? Czy to, że Vogue dostaje kota to jakaś nowość? - pyta kwaśno.
  - No faktycznie…
  Blight podaje jedną rękę mnie, drugą Eve i pomaga nam wstać. Idziemy na śniadanie. Ja rozmasowuję szyję, a mentorka nuci "Pokochać, utracić, zapomnieć, wybaczyć…".
***
   - Ładna sukienka. - Eve zawiera w tych słowach wszystko, łącznie z życzeniem mi powodzenia.
  - Dzięki. - W mojej odpowiedzi też jest wszystko, co powinno.
  Sukienka składa się z czarnej bluzki na ramiączka i czarno-biało-czarnej rozkloszowanej sukienki do kolan. Pasuje do czarnych szpilek, przylizanych włosów i wisiorka w kształcie małej, czerwonej kropli. (Szczerze mówiąc, ten wisiorek mnie przeraża i błagałam, żebym nie musiała go zakładać, ale Devona się uparła).
  - A za ten wisiorek dostaniesz eksluzywny dodatek. - Eve łapie mnie za rekę, wysypuje na nią dwie zielone tabletki i szybko zaciska na nich moją dłoń. Robi to tak, jakby łamała w ten sposób połowę praw. - Idź do pokoju, masz tam wodę, popij.
  Posłusznie robię w tył zwrot i odmaszerować do pokoju. Zapijam zielone pigułki. Robię kilka głębokich wdechów.
  Energiczna melodia wciąż gra mi w głowie i trochę zagłusza strach. Bedę musiała podziękować Wolfowi Petersowi za sam fakt jego istnienia.
***
  Objazd miasta jest męką. Ludzie klaszczą, mój żołądek zwija się w precel, w głowie gra "Pokochać, utracić…", a myśli krążą wokół Lou. Kiedy w końcu wysiadam na tyłach Pałacu Sprawiedliwości, mam problem ze stawianiem nóg prosto, tak bardzo się boję.
  - Może powinnam jej dać kielicha? - głośno zastanawia się Eve.
  Blight tylko piorunuje ją wzrokiem i mówi:
  - Jedna alkoholiczka w ekipie zupełnie wystarczy.
  Eve pokazuje mu język. (W normalnych warunkach pewnie by mnie to rozbawiło, ale warunki nie są normalne).
  Ceri przepycha nas przez tylne wejście Pałacu Sprawiedliwości. Zatrzymuje się dopiero przed drzwiami na taras. Ktoś przypina mi mikrofon. Rozlega się hymn, burmistrz zapowiada moje przybycie, a Ceri wypycha mnie na taras zanim zdążę spanikować.
  Stoję jak kołek w płocie i wbijam wzrok w okno Pałacu Sprawiedliwości, podczas gdy burmistrz opada niestworzone farmazony o mojej cudowności. Później podchodzi mała dziewczynka z ogromnym bukietem kwiatów. Patrzy na mnie z wyrzutem (albo po prostu mam zbyt bujną wyobraźnię).
  Zaczynam swoje przemówienie. (Znam je na pamięć, więc gadam, a wzrokiem błądzę po placu). Głos mi drży, a w gardle siedzi obślizgła gula. Obiecywałam sobie, że przed zakończeniem przemówienia nie spojrzę na rodzinę Lou, ale ciekawość zwycięża.
  No cóż, nie wiem, kto powiedział, że jest ona pierwszym stopniem do piekła, ale miał absolutną rację. Rodzice mojej sojuszniczki trzymają się za ręce. Zanim szybko odwrócę wzrok, zauważam też drobną dziewczynkę…
  - … razem zwycięzcy i ppp… - zacinam się, a żołądek mimo cudownych pigułek robi fikołka. - Pokonani - wykrztuszam w końcu.
  Może zasymulować omdlenie?, przemyka mi przez głowę, ale biorę się w garść.
  - Panem dziś, Panem jutro, Panem na zawsze. - Usiłuję ustabilizować oddech. Powinnam dodać kilka słów od siebie. Powiedzieć coś o Lou. Po dłuższej chwili udaje mi się wykrztusić nieco chrapliwe: - Chciałabym podziękować Lou.
  Tłum milczy w oczekiwaniu. Słowa same zaczynają płynąć, jakbym już dawno wiedziała, co powiedzieć:
  - Na arenie, która wyzwala najdziksze żądze, ona pozostała człowiekiem! Zachowała i zdolność odczuwania empatii, i umiejętność trzeźwego myślenia. Gdyby nie ona, nie byłoby mnie tutaj. - Cały czas starannie omijam jej rodzinę wzrokiem, nie umiem spojrzeć im w twarz. - Przez te kilka dni, przez które trwał nasz sojusz, stała mi się bliska jak przyjaciółka, a mimo to nie umiałam jej ocalić. Wiem, że to wam jej nie przywróci, ale chcę was wszystkich przeprosić.
  Ludzie milczą, przetrawiając moje słowa. Gula w gardle, która jakimś cudownym sposobem znikła na czas tej krótkiej mowy, pojawia się znowu.
  - Dziękujemy bardzo za tę wzruszające słowa - przemawia burmistrz Trójki. - My ze swojej strony chcielibyśmy przekazać panience pamiątkową tablicę…
  Bezskutecznie usiłuję przełknąć gulę tkwiącą w gardle, żeby wykrztusić z siebie ze trzy słowa o swoich bazgrołkach, które zamierzałam mu podarować. Ratuje mnie Eve.
  - Natasha ma problemy z mówieniem, proszę pana. To szok pourazowy. - Mentorka kiwa na Blighta trzymającego rulony. - Chciała powiedzieć, że przekazuje panu i mieszkańcom Trójki portrety Lou Gray i Kevina Halla jako hołd dla nich.
  Kiwam energicznie głową. Blight podaje burmistrzowi moje rysunki. Ten dziękuje, lekko zmieszany. No i po raz kolejny Eve uratowała mi tyłek.
  Gdy zamkną się za nami ciężkie drzwi Pałacu Sprawiedliwości, nie mam nawet czasu się rozpłakać, bo mentorka łapie mnie za rękę i ciągnie za sobą. Dotyk jej suchej, ciepłej dłoni działa kojąco.
***
  W drzwiach domu w Wiosce Zwycięzców staje drobna, ciemnowłosa kobieta, wyglądająca na jakieś trzydzieści lat. Wpatruje się we mnie jak w kawał mięsa.
  - Popatrz, popatrz… kogo to moje piękne oczy widzą? - Ma niski, mocny głos, w którym wyraźnie przebija kpina.
  - Clarie, daj jej spokój! - Eve mówiąca takim tonem, to nie jest ktoś, z kim można dyskutować.
  - Dobra, niech ci będzie - Clarie trochę spuszcza z tonu. - Może przejdziecie do salonu? Bo zapewne nie przyszliście tu dla mojej czarującej osoby w otwartych drzwiach, co?
  Eve w odpowiedzi burczy coś bardzo niecenzuralnego.
  Clarie odsuwa się na bok. Eve wchodzi do środka, a jako że ciągle trzyma mnie za rękę, nie mam innego wyjścia niż zrobić to samo.
  - Hej, Blight! - woła radośnie zwyciężczyni z Trójki. - No chodź, przecież cię nie ugryzę. - Szczerze mówiąc, to nie jest do końca to, co sobie wyobrażałam w kwestii "cioci Clarie". - Zapraszam, przejdźcie do salonu. Blight, w Dystrykcie Trzecim nie ma zwyczaju pożerania obcych żywcem!
  Zainteresowany wzdryga się. Przechodzimy przez hol i wchodzimy do salonu. W środku siedzi kilka osób. I tu następuje dziwna scena: my gapimy się na nich, oni na nas (głównie na mnie), w dodatku wszyscy milczą. To daje mi czas na przyjrzenie się im.
  W wielkim fotelu w centrum pokoju siedzi szczupła, blada, czarnowłosa kobieta przed trzydziestką, ubrana w czarną suknię do kolan. To ona mignęła mi na tym cholernym podeście. To musi być Marie Gray.
  O podłokietnik fotela opiera się kilka lat od niej starszy, postawny mężczyzna o ciemnych włosach i niesamowicie niebieskich oczach. Od razu rozpoznaję tę linię szczęki i te oczy - on musi być ojcem Lou.
  Z drugiego fotela wstaje mężczyzna bardzo podobny do tego pierwszego. Podchodzi do Clarie i obejmuje ją ramieniem.
  Na sofie siedzi kobieta w wieku Clarie. Ma ciemne włosy związane w luźną kitkę, wyraźnie zarysowane kości policzkowe i prosty nos. Jest ubrana w trochę za duży sweter. Nie mam pojęcia, co to może być za jedna.
  Ostatnią osobą w pokoju jest mała, najwyżej ośmioletnia dziewczynka w czarnej koszuli i czarnych spodniach. Jej niebieskie oczy, czarne włosy i ta linia szczęki są aż zbyt wymowne. Młodsza siostra Lou...
  - Ludzie, może coś zróbmy zamiast tak stać jak kołki w płocie, co? - odzywa się w końcu Clarie i cały ten dziwny nastrój pryska. - Mała triumfatorka nas nie zna, ale może jeśli pozna chociaż imiona to przestanie się gapić jak sparaliżowany królik na węża.
  - Powiedziałam, żebyś dała jej spokój - Eve mówi to niby od niechcenia, ale w jej głosie słychać ostrzeżenie.
  Clarie przewraca oczami i rozpoczyna prezentację:
  - Ci na fotelu to Marie i Felix Gray, rodzice Lou, której... - zapewne chce powiedzieć coś w stylu "której nie uratowałaś", ale napotyka wzrok Eve i zmienia zdanie. - Zresztą nieważne. Ta mała to ich druga córka, Lily.
  Dopiero teraz zwracam uwagę na to, że Marie jest bardzo młoda: nie ma jeszcze trzydziestu lat. Lou miała trzynaście. Ile lat musiała mieć Marie, gdy została mamą? Decyduję, że później dopytam o to Eve.
  - To - Clarie wskazuje kobietę na kanapie - jest Wiress. A ten pan to mój mąż Scott. - Milknie na chwilę, po czym zwraca się do swoich: - Ekipa, to jest Natasha Moore, zwyciężczyni ostatnich Igrzysk, bo na pewno żadne z was tego nie wiedziało. Eve i Blighta znacie.
  "Ekipa" mamrocze jakieś przywitania i znów milknie.
  - Wiem, że są bardzo rozmowni - mówi Clarie - ale musicie im to wybaczyć. Ledwie pogodzili się ze śmiercią Lou, a tu od razu całe to tournee i jątrzenie tej rany.
  Eve trąca mnie w ramię i podaje mi Kotka, którego przed chwilą wyciągnęła z torebki. Obejmuję ją, wyrzucając z siebie tysięczne ciągi podziękowań.
  - No, dawaj. Im szybciej to zrobisz, tym szybciej pójdziemy - szepcze mentorka. - Clarie ma dzisiaj wyjątkowo kiepski dzień.
  Podchodzę do Marie i Felixa, zaciskając palce na Kotku. Biorę głęboki oddech i zaczynam:
[od autorki: włącz piosenkę numer 15 - "Safe and sound"]
  - Po pierwsze, jeszcze raz was przepraszam...
  - Jak jeszcze raz przeprosi, to rzygnę - ostrzega Clarie. Czuję, że policzki mi płoną.
  - Jak jeszcze raz się odezwie, to ukręcę jej łeb - ostrzega Eve. Raczej nie mnie ma na myśli.
  - Chciałam wam przekazać tego Kotka, którego Lou wyrzeźbiła na arenie... I... pewnie widzieliście, to w transmisji Igrzysk, ale Lou prosiła, żebym wam powiedziała, więc powiem. Kazała powiedzieć pani Marie, że panią kocha, i pani Clarie, że była pani dobrą mentor.
  - Dziękuję ci, dziecko - Marie mówi powoli, głos jej drży. - Zatrzymaj sobie tego Kotka... - W jej oczach wzbierają łzy. Mocno ściska dłoń Feliksa.
  Mała Lily przytula się do siedzącej na kanapie Wiress. Clarie wtula się w Scotta. Eve i Blight mocno trzymają się za ręce.
  Obie (ja i Marie) niemal równocześnie wybuchamy płaczem. Kobieta puszcza dłoń męża, wstaje i przytula mnie, po czym opada na fotel, a ja razem z nią. Płaczemy sobie razem, wtulone w siebie na fotelu, ściskając swoje dłonie.
  - Mamuś, czemu płaczesz? - Przez warstwy płaczu przedziera się głos małej Lily.
  Dziewczynka staje przy fotelu i obejmuje Marie. Po chwili dołącza do niej Wiress, a po niej Eve. Na środku pokoju wokół fotela zastyga coś w rodzaju zbiorowego uścisku.
  Nie mam pojęcia, ile to trwa, ale gdy w naszą zbiorową histerię wdziera się zimny głos Clarie ("Nie chciałabym wam przeszkadzać w tej intymnej chwili, ale z winy Core'a i jego bankietu, nie możecie przepłakać całego dnia. A przynajmniej mała triumfatorka nie może"), czuję się już lepiej.
  Wiress bierze Lily na ręce i cofa się kilka kroków. Eve również się odsuwa. Marie bierze moją twarz w dłonie.
  - Dziękuję za wszystko, co zrobiłaś dla mojej córki - mówi szybko i całuje mnie w czoło.
  Eve szybko żegna się z Clarie i jej "ekipą". Blight wzdryga się, ściskając dłoń Clarie. Mówię ciche "pa!" małej Lily, ściskam dłonie Wiress, Feliksa i Scotta. Marie obejmuje mnie i szepcze:  "Trzymaj się!". Usiłuję tak wycyrklować, żeby ominąć Clarie, ale ona łapie mnie za ręce (przez co wzdrygam się chyba jeszcze bardziej niż Blight).
  - Daj spokój, nie ugryzę cię, ale dam ci dobrą radę: nie bądź taka jak ja.
  Na pewno nie będę, myślę, wolałabym skoczyć na głowę z korony sosny imieniem Marta. 
  - Nie krzyw się. Ja swego czasu też nie dałam rady uratować jednej takiej i może dlatego jestem taka wredna. Zapytaj Eve o Roxanne Blake. I nie porzygaj się na wieczerzy burmistrza Core'a. - Obejmuje mnie dosłownie na sekundę i puszcza. - No, sio!
  W końcu wychodzimy na zewnątrz i ruszamy w stronę peronu.
  - Ta kobieta mnie przeraża - stwierdza Blight, zapewne mając na myśli Clarie.
  - Nie martw się, mnie też. - Klepię go po ramieniu. I wtedy przypomina mi się to, co ta kobieta mówiła. - Eve, kim była Roxanne Blake?
  - To materiał na dłuższą opowieść, proponuję dzisiaj wieczorem w pociągu, a teraz się pośpieszmy, jeśli chcemy ujść cało z łap Vogue.
_______________
  Proszę mnie nie bić za tę przerwę w pisaniu. Miałam blokadę twórczą, innego bloga i kupę książek, okej?
  Po mojemu ten rozdział jest taki sobie, ale może po prostu jestem zbyt samokrytyczna.
  Co robi Tocia, kiedy wszyscy zakuwają, histeryzują i stresują się? Pisze bloga i słucha disco deustche. Brawo ja!
  A "Pokochać, utracić, zapomnieć, wybaczyć" to "Verlieben, verloren, vergessen, verzeih'n" Wolfganga Petry'ego. Polecam z całego serduszka!
  No to trzymajcie się ciepło, komentujcie i do następnego rozdziału (mam nadzieję, że po krótszej przerwie).
  I jeszcze raz powodzenia wszystkim piszącym w poniedziałek gimbotesty!