piątek, 30 stycznia 2015

Rozdział XI ~ Chodzenie, uśmiechy i gadka-szmatka

  Tematem moich dzisiejszych koszmarów są siekiery i odcięte ludzkie palce. Elaine macha w moim kierunku trzymanymi w ręku dziewięcioma takowymi palcami, prezydent Snow odcina siekierą palce Eve, a potem rzuca nią we mnie. Słyszę nieprzyjemny trzask, gdy broń wbija mi się w czaszkę, wyję rozpaczliwie.
  Dochodzi do mnie głośny huk, otwieram oczy. Żadnego Snowa, żadnych siekier. Dotykam czoła. Całe.
  Liuta stoi obok łóżka z plikiem kartek w ręku (chyba właśnie walnęła nimi w stolik). Szybko je odkłada i pokazuje sześć palców.
  Mrugam szybko oczami żeby odpędzić resztki snu i przyglądam się Awoksie.
  Fioletowa opuchlizna na prawym oku nieudolnie zamaskowana pudrem, czerwone pręgi na rękach, jeden palec (do cholery, znowu palce!) zginający się w niewłaściwą stronę - oto cena za to, co zrobiła wczoraj. Kiedy idzie do drzwi zauważam jeszcze jedno - ma wyraźne problemy z chodzeniem, powłóczy jedna nogą. A to wszystko przeze mnie.
  Gdy Liuta zniknie za drzwiami rzucam się na łóżko i płaczę z twarzą wtuloną w poduszkę. A potem się podnoszę. Biorę kartkę, ołówek, i rysuję.
  Kończę już, kiedy przychodzi Ceri i oglądam krytycznie swój rysunek. Jest na nim Liuta. I jakiś mężczyzna. Awoksa kuli się w kącie, a mężczyzna ów - wielki facet niemający twarzy - unosi nad głowę bat.
  O żesz... Muszę to natychmiast gdzieś schować!
  Pukanie (czy może raczej walenie) do drzwi wspomaga moją kreatywność. Zgniatam rysunek i wpycham go pod poduszkę.
  - Już idę! - wołam do opiekunki.
  Ubieram się szybko i wychodzę.
  Śniadanie mija w pełnym składzie, ale bez dyskusji i kłótni.
  - Co dziś robimy? - pytam, gdy się kończy.
  - Cztery godziny spędzicie z nami, cztery z Ceri - mówi Eve.
  - Czego będziemy się dziś uczyć? - w oryginalnej wersji to pytanie miało brzmieć inaczej i zawierać dużą liczbę niecenzuralnych słów.
  - My powiemy co mówić, Ceri pokaże, jak się prezentować - wyjaśnia Blight. - Natasha, najpierw pójdziesz do Ceri - zadysponował i dodał ciszej - wolę mieć to już za sobą.

***

  Dostaję sukienkę długą do ziemi i pantofle na szpilkach (dopóki ich nie zobaczycie, nie wiecie, co to znaczy "szpilki"). Mam się w tym uczyć chodzić.
  W pociągu nosiłam szpilki, więc nie jest tak źle. Sukienka trochę mi się plącze między nogami, ale unoszę ją (do kostek - jak kazała Kapitolinka) i idę. Jest lepiej niż się spodziewałam. Ceri - zachwycona.
  Potem uczę się siedzieć prosto, z uniesioną głową, gestykulować, nawiązywać kontakt wzrokowy. I uśmiechać się. Non stop mam być uśmiechnięta.
  Kiedy idę na obiad od ciągłego uśmiechu bolą mnie szczęki, ale mogło być gorzej.
  Trzeba po prostu stłumić nienawiść. Zapomnieć, że ci ludzie zakładają się, kiedy umrę. Zapomnieć, że chcą krwi. Mojej krwi.
***
  Po obiedzie idę do Eve i Blighta na naukę konwersacji.
  Moi mentorzy długo przyglądają mi się i wymieniają uwagi przyciszonymi głosami.
  - No co jest? - niecierpliwię się w końcu.
  - Zastanawiamy się, jak powinnaś się prezentować - wyjaśnia Eve. - Czy powinnaś być dumna, urocza i sympatyczna, ekstrawagancka, zimna, albo jeszcze jakaś inna...
  - Jak ty się widzisz? - zapytał Blight.
  - Dobre pytanie - mruczę. - Nie chcę być sobą. Będę kłamać, bo nie chcę żeby zabrali mi to, co jeszcze mam.
  - A jak dobra jesteś w zmyślaniu? - zaciekawia się mentorka.
  - Całkiem niezła.
  - A jak dobra jesteś w zmyślaniu tak, żeby cię lubili?
  - Obawiam się, że beznadziejna.
  - Zobaczymy. My będziemy zadawać pytania, a ty odpowiadaj.
  - Dobrze.
  - Co najbardziej cię zdziwiło po przybyciu do Kapitolu?
  - Ten entuzjazm nie wiem z czego. I... ta moda... 
  - Lepiej nie krytykuj ich mody.
  - A entuzjazm jest z Igrzysk, trybutko - dopowiada Blight. - I z krwi. Twojej też.
  - Czemu tak nienawidzisz Jacoba?
  - Bo jest  małą mendą i... - tu padło kilka bardzo wulgarnych słów.
  - Ty nie pochodzisz z Polany, prawda?
  - Nie - nie wiem czy to osobiste pytanie Eve, czy pytanie dziennikarza prowadzącego wywiady, ale na wszelki wypadek odpowiadam zgodnie z prawdą (na marginesie dodam, że Polana to najbiedniejsza część naszego Dystryktu).
  - Więc skąd znasz taką ilość wulgaryzmów?
  - Yyyyyyyy...
  - Jak będziesz tak kłamać, to o sponsorach możesz zapomnieć - mówi Blight. - Spróbujmy inaczej. Staraj się być miła.
  - Już to widzę - Eve Taylor wypowiedziała wspólną myśl.
  Cztery godziny później, kiedy próbowałam już być: miła, zabawna, ekstrawagancka, wyniosła, tajemnicza, skromna, i Bóg wie, jaka jeszcze, wszyscy mamy dość.
  - Po prostu bądź sobą - mówi Eve. - Wiem, że to zabieranie ci tego, co jeszcze masz, ale zdobędziesz sponsorów, a to może uratować twój tyłek.
  Kiwam głową. Moje szanse uciekły świńskim truchtem. Jak będę się tak prezentować, to mimo dziesięciu punktów nikt się mną nie zainteresuje... Nie, co ja gadam! Zainteresują się. Ja wygram te Igrzyska. Nie dla siebie. Dla taty. Mad. Lo. Borisa. Dla głodnych dzieci z Polany.
  Kolację jem sama w pokoju. A potem zasypiam w ubraniu zmęczona jak po ciężkim dniu spędzonym na rąbaniu drzew.
                                                              
W moim odczuciu to chyba najsłabszy rozdział do tej pory, ale mam nadzieję, że się mylę

poniedziałek, 19 stycznia 2015

Rozdział X ~ Ocena przydatności bojowej

Dla anonimowej osóbki z aska, która zapytała, kiedy będzie nowy rozdział. To ty mnie zmotywowałaś do pisania
***
  Nie, do cholery, nie, to się nie może dziać! NIEEEEEEEE!!! Idiotko skończona!
  Ktoś dotyka mojego czoła zimną dłonią. Słyszę dziwny dźwięk, jakby jęk. Otwieram oczy.
  Tylko sen. Tylko debilny sen. Lo jest bezpieczna i nie zgłosiła się za mnie na żadne kretyńskie Dożynki.
  Awoksa o imieniu Liuta siedzi na skraju łóżka i trzyma dłoń na moim czole. Leżę i rozkoszuję się faktem, że tamto to był sen. Nagle dociera do mnie, ile zaryzykowała dając mi ten jeden przyjazny gest. Mnie mrozi z przerażenia, ale ona wygląda na prawie zrelaksowaną. Może ma nadzieję, że zabiją ją i skończą się jej cierpienia?
  - Która godzina? - pytam średnio przytomnym głosem.
  Liuta unosi w górę siedem palców. Siódma. Niedługo przyjdzie Ceri.
  Ubieram się, żeby być gotowa na to okropne wydarzenie, i sięgam po papier i ołówek. Liuta podnosi się i rusza do drzwi. Wychodzi. Chcę, żeby została ze mną, ale na dziś nszczegółów,ej już dość kłopotów.
  Zamykam na chwilę oczy i wywołuję z pamięci widok lasu w Siódemce - miejsca, w którym byłam bezpieczna. Otwieram oczy i szkicuję.
  Z twórczej ekstazy wyrywa mnie walenie do drzwi i piski panny Vogue. Super. Przez tę idiotkę drgnęła mi ręka i zdekoncentrowana zrobiłam grubą kreskę przez sam środek mojego lasu.
  - Natasha, kolejny cudny dzień przed nami - woła Ceri z tym niedorzecznym akcentem.
  O matko, ile bym dała, żeby dla niej już nigdy nie nastał dzień...
  Odkładam rysunek i idę w paszczę lwa, czyli na śniadanie. Jedzenie stoi na stole, mentorzy i Jacob siedzą przy stole, Ceri na szczęście nie ma.
  - Hej, Natasha - Eve blado się do mnie uśmiecha.
  - Do cholery! - Jacob nie bawi się w uprzejmości. - Czy ty co noc musisz tak wrzeszczeć? Nie mogę spać!
  - Śni mi się, że moi przyjaciele są w niebezpieczeństwie. Jakbyś miał przyjaciół, wiedziałbyś, co to znaczy - odpowiadam spokojnie.
  - Ja tam nic nie słyszę - mówi powoli Eve - ale ja mam czyste sumienie i sen sprawiedliwego człowieka. Ty, znienawidzony przez tylu, ilu widziałam na peronie w Siódemce, nie możesz spać spokojnie, więc budzi cię nawet najcichszy dźwięk.
  - Jeśli dobrze pamiętam, to ściany i drzwi są dźwiękoszczelne - wtrąca się Blight. - Co ty robisz, że słyszysz? Śpiewasz serenady pod jej drzwiami? Śpisz obok jej łóżka?
  - Nie - Eve trąca Blighta łokciem. - On wychodzi się kochać z...
  - Ze zmiechami? Czy pijanymi Strażnikami Pokoju? - mentor uśmiecha się z politowaniem.
  - Daj spokój, to było po alkoholu. Myślałam o tej wielkiej dziewczynie, tej Elaine, z Czwórki - oboje wybuchają śmiechem.
  Jacob ma minę jakby miał się zaraz rozpłakać.
  I dobrze, myślę, dostanie pan tu lekcję życia, panie Hunt. Tu nie ma pańskich ochroniarzy i nikt nie ochroni panu dupy.
  Naszą żywą radość ze szmacenia Jacoba przerywa Ceri:
  - Dzisiaj ocena indywidualna! - piszczy. - Wiecie już, co pokażecie?
  Gołe dupy, odpowiadam w myślach, ale nie wypowiadam tego na głos.
  - No, co z wami? Rozumiem, nie chcecie odbierać tej scenie uroku! - ta opiekunka ma  najbardziej irytujący głos na świecie.
  - Dobrze - na Eve zawsze można polegać. Ta kobieta potrafi zamknąć Ceri usta; jak nie obojętnością, to kategorycznym rozkazem, jak nie kategorycznym rozkazem, to celną ripostą. - Dzisiaj, jak już pewnie wiecie, jest ocenianie indywidualne. Macie piętnaście minut na pokazanie wybranej umiejętności. Zostaniecie ocenieni w skali od jeden do dwunastu. Od wyniku zależy w dużej mierze ilość sponsorów.
  - Nie zawsze jest tak, że wygrywa ten, co miał najwięcej punktów - wtrąca Blight. - Ale jednak, zazwyczaj ocena indywidualna nie kłamie.
  - Nat, my to już omawiałyśmy, prawda?
  - Tak - uśmiecham się z trudem. - Wiem, co mam robić.
  - Świetnie.  Jacob, musisz niestety wybrać jedną ze swoich licznych umiejętności.
  To zbędna ironia, ale wywołuje uśmiech na mojej twarzy. Zawsze widziałam Jacoba jako pewnego siebie chłopaka, ale tu, przy suto zastawionym stole w Kapitolu, rozglądał się rozpaczliwie. I dobrze. Za to, co robił, mamy pełne prawo zatruć mu resztkę życia.
  - Eve, doceniam twoje zaangażowanie w matkowanie naszym trybutom, ale może powinniśmy zjeść śniadanie? - pyta ostrożnie Blight.
***
  Do jasnej cholery!!! Siedzę tu już trzecią, w dupę kopaną, godzinę. Całe szczęście, że miałam tyle rozumu, żeby wsadzić do kieszeni kartkę i ołówek. Najpierw szkicowałam Lou (z Trójki), później musiałam przerzucić się na kogoś innego i padło na Vegę Minerson z Dwunastki.
  Kiedy nie potrafię dodać już więcej szczegółów, patrzę na zegar. Zaczęliśmy o dziewiątej, piętnaście minut dla trybuta, jest kilka minut po jedenastej, dziewczyna poprzedza chłopaka, czyli... Jacob  właśnie wszedł. Organizatorzy muszą mieć niezły ubaw. Ciekawe, swoją drogą, jaki ubaw będą mieli ze mnie.
  Dokładnie powtarzam w myślach wszystko, co wiem o siekierach. Dam radę. Jestem Natasha Moore z Siódemki i obiecałam, że wygram.
  - Natasha Moore, Dystrykt Siódmy - słyszę jakby na potwierdzenie swoich myśli.
  Wstaję i wchodzę do sali treningowej. Organizatorzy siedzą we wnęce w ścianie i... żrą.
  - Masz piętnaście minut na prezentację wybranej umiejętności - mówi mechaniczny głos.
  Podchodzę do siekier, biorę jedną i staję na przeciwko tarczy. Zamykam lewe oko i celuję. Bogowie, o ile takowi istnieją, miejcie mnie w swojej opiece.
  Rzucam. Idealne trafienie w głowę. Świetnie, Nat, jeszcze raz.
  Tym razem od dołu i celuję w pierś. I znów sto punktów.
  Organizatorzy mnie ignorują. Ktoś tu straci głowę...
  Przesuwam się do następnej tarczy. Głowa, pierś. I dalej. Znów głowa, pierś. Przesuwam się coraz dalej.
  W końcu każda z pięciu sylwetek ma w głowie i w piersi siekierę. Organizatorzy wykazują śladowe zainteresowanie. Żeby je utrzymać, podrzucam następny nieszczęsny topór i łapię go za tępą część ostrza. No to ich rusza. Gapią się na mnie jak w obrazek.
  Znów podrzucam siekierę, ale tym razem łapię za trzonek. Kłaniam się nisko, wciąż trzymając siekierę w ręku. Rzucam nią, prawie bez patrzenia, w ostatnią tarczę. Siekiera wbija się w pierś ostatniej sylwetki, tuż obok swojej poprzedniczki.
***
  - A teraz, drogie dzieci, mówcie, jak bardzo zawaliliście - Eve Taylor rozsiadła się wygodnie w fotelu i popija... no dobra, coś popija, ale nie wiem, co to jest.
  Spodziewałam się, że Jacob w odpowiedzi oświadczy, jaki to jest cudowny, ewentualnie zaleje się łzami, ale on tylko siedzi na krześle i milczy jak grób (tak, bardzo zabawne, wiem).
  - Nie jest tragicznie - mówię. - Chyba nawet ich zainteresowałam.
  - To już jest osiągnięcie - mruczy Blight. - Czym ich zainteresowałaś?
  - Siekierą - odpowiadam  powoli.
  - Naprawdę? Myśleliśmy, ze jakimś cholernym trójzębem!
  - Nie drzyj się na nią, Blight. Pytasz, to ci odpowiada - wtrąca się Eve.
  - Podrzuciłam siekierę i złapałam za tępą część ostrza. To ich tak podjarało, nie wiem, dlaczego. My w lesie robiliśmy takie rzeczy dla zabawy.
  - My też - mruczy Eve. - Tylko czasem ktoś sobie coś obciął - wyciąga dłonie.
  Dopiero teraz to widzę: prawej dłoni Eve Taylor brakuje serdecznego palca. Niestety nie mogę tego jakoś skomentować, ponieważ telewizor się uruchamia. Słowo daję, sam, bez niczyjej pomocy.
  - Teraz pokażą punkty - mówi Blight.
  Na tę informację Jacob odwraca się w stronę telewizora. Wygląda na zupełnie zgaszonego. Chyba zaczął sobie powoli uświadamiać, że nie ma łatwo.
  Zawodowcy z Jedynki i Dwójki dostają oceny od siedem do dziewięć. Lou zdumiewa mnie całkowicie swoimi ośmioma punktami (co ona pokazała? musiała się nieźle wykazać, że w ogóle ją zauważyli). Wielka Elaine dostaje dziewiątkę (lepiej już zacząć się jej bać). Reszta trybutów oscyluje w okolicach piątki. Jacob dostaje dwa punkty, co my kwitujemy zbiorowym parsknięciem.
  Teraz ja. Zaciskam zęby i pięści, napinam mięśnie. "Natasha Moore, Dystrykt Siódmy" - słyszę. I wtedy przy moim nazwisku i zdjęciu pojawia się pulsująca cyfra 10. Dziesięć punktów.
  Rozluźniam się. Eve wydaje pełen radości kwik, Blight łapie ją za ręce i odprawiają na środku pokoju jakiś dziwny taniec, Ceri, która właśnie weszła, piszczy radośnie, podbiega do mnie i całuje mnie w oba policzki. Jedyna osobą, której nasza radość się nie udziela jest Jacob. 
  - I tak nie masz szans! - syczy w moim kierunku i wychodzi.
  - Co mu się stało? - pyta Ceri. - Porozmawiam sobie z nim, powinien być bardziej uprzejmy - zbiera spódnicę i wychodzi, a ja i mentorzy śmiejemy się jeszcze długo, pełni radości, jaką może dać tylko świadomość cudzego nieszczęścia.
  Moje szanse znów wzrosły, ale też trochę zmalały - zawodowcy będą wściekli, że miałam większy wynik od nich i będą się starać mnie za wszelką cenę zabić. Stop, będą się starać, ale im się to nie uda. Wszyscy głodujący z Siódemki - robię to dla Was.
                                            
  Straszliwie przepraszam wszystkich czytelników, że nie wzięłam się za to wcześniej, ale koniec semestru i życie prywatne, rozumiecie, prawda? *pokornie błaga o wybaczenie*