Tematem moich dzisiejszych koszmarów są siekiery i odcięte ludzkie palce. Elaine macha w moim kierunku trzymanymi w ręku dziewięcioma takowymi palcami, prezydent Snow odcina siekierą palce Eve, a potem rzuca nią we mnie. Słyszę nieprzyjemny trzask, gdy broń wbija mi się w czaszkę, wyję rozpaczliwie.
Dochodzi do mnie głośny huk, otwieram oczy. Żadnego Snowa, żadnych siekier.
Dotykam czoła. Całe.
Liuta stoi obok łóżka z plikiem
kartek w ręku (chyba właśnie walnęła nimi w stolik). Szybko je odkłada i pokazuje sześć palców.
Mrugam szybko oczami żeby odpędzić resztki snu i przyglądam się Awoksie.
Fioletowa opuchlizna na prawym oku nieudolnie zamaskowana pudrem, czerwone pręgi na rękach, jeden palec (do cholery, znowu palce!) zginający się w niewłaściwą stronę - oto cena za to, co zrobiła wczoraj. Kiedy idzie do drzwi zauważam jeszcze jedno - ma wyraźne problemy z chodzeniem, powłóczy jedna nogą. A to wszystko przeze mnie.
Gdy Liuta zniknie za drzwiami rzucam się na łóżko i płaczę z twarzą wtuloną w poduszkę. A potem się podnoszę. Biorę kartkę, ołówek, i rysuję.
Kończę już, kiedy przychodzi Ceri i oglądam krytycznie swój rysunek. Jest na nim Liuta. I jakiś mężczyzna. Awoksa kuli się w kącie, a mężczyzna ów - wielki facet niemający twarzy - unosi nad głowę bat.
O żesz... Muszę to natychmiast gdzieś schować!
Pukanie (czy może raczej walenie) do drzwi wspomaga moją kreatywność. Zgniatam rysunek i wpycham go pod poduszkę.
- Już idę! - wołam do opiekunki.
Ubieram się szybko i wychodzę.
Śniadanie mija w pełnym składzie, ale bez dyskusji i kłótni.
- Co dziś robimy? - pytam, gdy się kończy.
- Cztery godziny spędzicie z nami, cztery z Ceri - mówi Eve.
- Czego będziemy się dziś uczyć? - w oryginalnej wersji to pytanie miało brzmieć inaczej i zawierać dużą liczbę niecenzuralnych słów.
- My powiemy co mówić, Ceri pokaże, jak się prezentować - wyjaśnia Blight. - Natasha, najpierw pójdziesz do Ceri - zadysponował i dodał ciszej - wolę mieć to już za sobą.
Fioletowa opuchlizna na prawym oku nieudolnie zamaskowana pudrem, czerwone pręgi na rękach, jeden palec (do cholery, znowu palce!) zginający się w niewłaściwą stronę - oto cena za to, co zrobiła wczoraj. Kiedy idzie do drzwi zauważam jeszcze jedno - ma wyraźne problemy z chodzeniem, powłóczy jedna nogą. A to wszystko przeze mnie.
Gdy Liuta zniknie za drzwiami rzucam się na łóżko i płaczę z twarzą wtuloną w poduszkę. A potem się podnoszę. Biorę kartkę, ołówek, i rysuję.
Kończę już, kiedy przychodzi Ceri i oglądam krytycznie swój rysunek. Jest na nim Liuta. I jakiś mężczyzna. Awoksa kuli się w kącie, a mężczyzna ów - wielki facet niemający twarzy - unosi nad głowę bat.
O żesz... Muszę to natychmiast gdzieś schować!
Pukanie (czy może raczej walenie) do drzwi wspomaga moją kreatywność. Zgniatam rysunek i wpycham go pod poduszkę.
- Już idę! - wołam do opiekunki.
Ubieram się szybko i wychodzę.
Śniadanie mija w pełnym składzie, ale bez dyskusji i kłótni.
- Co dziś robimy? - pytam, gdy się kończy.
- Cztery godziny spędzicie z nami, cztery z Ceri - mówi Eve.
- Czego będziemy się dziś uczyć? - w oryginalnej wersji to pytanie miało brzmieć inaczej i zawierać dużą liczbę niecenzuralnych słów.
- My powiemy co mówić, Ceri pokaże, jak się prezentować - wyjaśnia Blight. - Natasha, najpierw pójdziesz do Ceri - zadysponował i dodał ciszej - wolę mieć to już za sobą.
***
Dostaję sukienkę długą do ziemi i pantofle na szpilkach (dopóki ich nie zobaczycie, nie wiecie, co to znaczy "szpilki"). Mam się w tym uczyć chodzić.
W pociągu nosiłam szpilki, więc nie jest tak źle. Sukienka trochę mi się plącze między nogami, ale unoszę ją (do kostek - jak kazała Kapitolinka) i idę. Jest lepiej niż się spodziewałam. Ceri - zachwycona.
Potem uczę się siedzieć prosto, z uniesioną głową, gestykulować, nawiązywać kontakt wzrokowy. I uśmiechać się. Non stop mam być uśmiechnięta.
Kiedy idę na obiad od ciągłego uśmiechu bolą mnie szczęki, ale mogło być gorzej.
Trzeba po prostu stłumić nienawiść. Zapomnieć, że ci ludzie zakładają się, kiedy umrę. Zapomnieć, że chcą krwi. Mojej krwi.
***
Po obiedzie idę do Eve i Blighta na naukę konwersacji.
Moi mentorzy długo przyglądają mi się i wymieniają uwagi przyciszonymi głosami.
- No co jest? - niecierpliwię się w końcu.
- Zastanawiamy się, jak powinnaś się prezentować - wyjaśnia Eve. - Czy powinnaś być dumna, urocza i sympatyczna, ekstrawagancka, zimna, albo jeszcze jakaś inna...
- Jak ty się widzisz? - zapytał Blight.
- Dobre pytanie - mruczę. - Nie chcę być sobą. Będę kłamać, bo nie chcę żeby zabrali mi to, co jeszcze mam.
- A jak dobra jesteś w zmyślaniu? - zaciekawia się mentorka.
- Całkiem niezła.
- A jak dobra jesteś w zmyślaniu tak, żeby cię lubili?
- Obawiam się, że beznadziejna.
- Zobaczymy. My będziemy zadawać pytania, a ty odpowiadaj.
- Dobrze.
- Co najbardziej cię zdziwiło po przybyciu do Kapitolu?
- Ten entuzjazm nie wiem z czego. I... ta moda...
- Lepiej nie krytykuj ich mody.
- A entuzjazm jest z Igrzysk, trybutko - dopowiada Blight. - I z krwi. Twojej też.
- Czemu tak nienawidzisz Jacoba?
- Bo jest małą mendą i... - tu padło kilka bardzo wulgarnych słów.
- Ty nie pochodzisz z Polany, prawda?
- Nie - nie wiem czy to osobiste pytanie Eve, czy pytanie dziennikarza prowadzącego wywiady, ale na wszelki wypadek odpowiadam zgodnie z prawdą (na marginesie dodam, że Polana to najbiedniejsza część naszego Dystryktu).
- Więc skąd znasz taką ilość wulgaryzmów?
- Yyyyyyyy...
- Jak będziesz tak kłamać, to o sponsorach możesz zapomnieć - mówi Blight. - Spróbujmy inaczej. Staraj się być miła.
- Już to widzę - Eve Taylor wypowiedziała wspólną myśl.
Cztery godziny później, kiedy próbowałam już być: miła, zabawna, ekstrawagancka, wyniosła, tajemnicza, skromna, i Bóg wie, jaka jeszcze, wszyscy mamy dość.
- Po prostu bądź sobą - mówi Eve. - Wiem, że to zabieranie ci tego, co jeszcze masz, ale zdobędziesz sponsorów, a to może uratować twój tyłek.
Kiwam głową. Moje szanse uciekły świńskim truchtem. Jak będę się tak prezentować, to mimo dziesięciu punktów nikt się mną nie zainteresuje... Nie, co ja gadam! Zainteresują się. Ja wygram te Igrzyska. Nie dla siebie. Dla taty. Mad. Lo. Borisa. Dla głodnych dzieci z Polany.
Kolację jem sama w pokoju. A potem zasypiam w ubraniu zmęczona jak po ciężkim dniu spędzonym na rąbaniu drzew.
W moim odczuciu to chyba najsłabszy rozdział do tej pory, ale mam nadzieję, że się mylę
Moi mentorzy długo przyglądają mi się i wymieniają uwagi przyciszonymi głosami.
- No co jest? - niecierpliwię się w końcu.
- Zastanawiamy się, jak powinnaś się prezentować - wyjaśnia Eve. - Czy powinnaś być dumna, urocza i sympatyczna, ekstrawagancka, zimna, albo jeszcze jakaś inna...
- Jak ty się widzisz? - zapytał Blight.
- Dobre pytanie - mruczę. - Nie chcę być sobą. Będę kłamać, bo nie chcę żeby zabrali mi to, co jeszcze mam.
- A jak dobra jesteś w zmyślaniu? - zaciekawia się mentorka.
- Całkiem niezła.
- A jak dobra jesteś w zmyślaniu tak, żeby cię lubili?
- Obawiam się, że beznadziejna.
- Zobaczymy. My będziemy zadawać pytania, a ty odpowiadaj.
- Dobrze.
- Co najbardziej cię zdziwiło po przybyciu do Kapitolu?
- Ten entuzjazm nie wiem z czego. I... ta moda...
- Lepiej nie krytykuj ich mody.
- A entuzjazm jest z Igrzysk, trybutko - dopowiada Blight. - I z krwi. Twojej też.
- Czemu tak nienawidzisz Jacoba?
- Bo jest małą mendą i... - tu padło kilka bardzo wulgarnych słów.
- Ty nie pochodzisz z Polany, prawda?
- Nie - nie wiem czy to osobiste pytanie Eve, czy pytanie dziennikarza prowadzącego wywiady, ale na wszelki wypadek odpowiadam zgodnie z prawdą (na marginesie dodam, że Polana to najbiedniejsza część naszego Dystryktu).
- Więc skąd znasz taką ilość wulgaryzmów?
- Yyyyyyyy...
- Jak będziesz tak kłamać, to o sponsorach możesz zapomnieć - mówi Blight. - Spróbujmy inaczej. Staraj się być miła.
- Już to widzę - Eve Taylor wypowiedziała wspólną myśl.
Cztery godziny później, kiedy próbowałam już być: miła, zabawna, ekstrawagancka, wyniosła, tajemnicza, skromna, i Bóg wie, jaka jeszcze, wszyscy mamy dość.
- Po prostu bądź sobą - mówi Eve. - Wiem, że to zabieranie ci tego, co jeszcze masz, ale zdobędziesz sponsorów, a to może uratować twój tyłek.
Kiwam głową. Moje szanse uciekły świńskim truchtem. Jak będę się tak prezentować, to mimo dziesięciu punktów nikt się mną nie zainteresuje... Nie, co ja gadam! Zainteresują się. Ja wygram te Igrzyska. Nie dla siebie. Dla taty. Mad. Lo. Borisa. Dla głodnych dzieci z Polany.
Kolację jem sama w pokoju. A potem zasypiam w ubraniu zmęczona jak po ciężkim dniu spędzonym na rąbaniu drzew.
W moim odczuciu to chyba najsłabszy rozdział do tej pory, ale mam nadzieję, że się mylę