czwartek, 2 kwietnia 2015

Rozdział XII ~ Wywiady

Dla Susan Kelley, dzięki której wreszcie się ruszyłam i postanowiłam coś napisać
*** 
   Zasnęłam w ubraniu więc odpada problem tak prozaiczny jak ubranie się. Szybko jemy śniadanie, a potem...
  Potem zajmuje się mną ekipa przygotowawcza. I to jest jeszcze gorsze niż wczorajsze lekcje z Eve i Blightem, ale nie będę rozwodzić się na ten temat. Ogólnie: ból, ból i jeszcze więcej bólu.
   Kiedy już "wyglądam jak człowiek" albo raczej przestaję wyglądać jak człowiek, mam nadzieję, że ta męka się skończyła, ale gdzie tam!
  - Otwórz szeroko oczy! - woła Claudia.
  Posłusznie otwieram oczy, a ona wkłada mi w nie coś dziwnego. Potem robią mi makijaż (co, na szczęście, idzie w miarę sprawnie).
  - Pięknie - ocenia w końcu Pamela.
  - Byłoby pięknie gdyby nie te obgryzione paznokcie - jęczy Zack. - Opiłowałem, co się dało, a i tak...
  - Choć raz byś nie psuł! - piszczy Pamela. - Większość trybutów ma obgryzione paznokcie, a ty na każdym tragizujesz! Mógłbyś się już przyzwyczaić.
  - Może ty zrobisz następnym razem jej paznokcie! - wściekłość Zacka w połączeniu z tym wyrąbanym w kosmos akcentem jest przekomiczna.
  Dopiero po chwili dociera do mnie, że nie jest śmieszne. Że nie będzie "następnego razu". Umrę na arenie i nie będę potrzebowała manicurzysty.
  - Dobrze! - syczy Pamela. - Natasha, postaraj się wygrać. Chcę udowodnić Zackowi, że się da.
  Na pewno wygram z dedykacją dla Kapitolinki, myślę. Chociaż może postawię sobie za cel obejrzenie głupiej miny Zacka. Byłoby warto.
  Halo, dziewczyno, czy ty słyszysz sama siebie? Myślisz o życiu lub śmierci w kategoriach kapitolińskich!
***
  Kiedy Devona wygania z pokoju moją ekipę przygotowawczą, jestem jej bardzo wdzięczna, ale moja wdzięczność szybko gaśnie.
  - Zamknij  oczy, kochanie i podnieś łapki do góry, to założę ci twoją sukienkę na wywiady - mówi.
  Tylko nie drzewo, tylko nie drzewo, tylko nie drzewo, tylko nie drzewo, powtarzam w myślach.
  Czuję delikatne drapanie, kiedy stylistka naciąga na mnie sukienkę. Potem Devona zakładami coś na głowę. Tylko nie drzewo...
  Otwieram oczy i muszę powiedzieć "wow!". Ta kiecka jest naprawdę niezła. Wygląda jakby od piersi do kolan ktoś owinął mnie paskiem brzozowej kory, o szerokości - nie wiem - może 10 centymetrów. Wiem, że to brzmi dziwnie, ale wygląda całkiem dobrze.
  Na głowie też mam korę w paskach - to zabrzmi jeszcze dziwniej i wygląda trochę gorzej - wznoszącą się na pół metra nade mnie i urozmaiconą mchem, czymś czego nie umiem nazwać i ogromną ilością parcianego sznurka.
  - To ze mnie nie spadnie? - pytam.
  - Jest super mocno przyczepione - szczebiocze stylistka. - Nie powinno odkleić się nawet, kiedy będziesz machać głową.
  - Dzięki, Devona... To jest naprawdę ładne...
  - Wiem, kochanie. Jeszcze buty i sweterek i będzie super!
  Mam nadzieję, że "butami i sweterkiem" nie popsuje wszystkiego.
  Drzwi otwierają się i staje w nich Pamela. W jednym ręku trzyma wieszak z czymś zgniłozielonym i prześwitującym, a w drugim - długie walce owinięte korą.

  To zielone to sweterek siateczkowy koloru zgniłozielonego. "Walce" okazują się butami do kolan na zajebiście wysokim obcasie. Właśnie, obcasy. Obcasy przypominają pnie młodych brzóz, bardzo cienkie. Może zresztą to są pnie młodych brzóz, bo kto Kapitolińczykom zabroni?
  Zakłam buty i sweter i przeglądam się w lustrze. Wyglądam nawet nieźle. To dziwne cuś na głowie, ciemnozielone krechy na brwiach, oczy, które zmieniły kolor z szarego na zielony (nie robi to na mnie wrażenia, ostatecznie jesteśmy w Kapitolu), błyszczące usta, sukienka, sweterek, buty, a raczej owinięcie moich nóg korą i podparcie ich pniami brzóz. Całkiem nieźle, jak na przeciętnej urody trybutkę i stylistkę, która przebiera porządnych ludzi za drzewa.
***
  Włosy, powieki i usta Caesara Flickermana mają w tym roku kolor zielony. Zielony jak las. Jak drzewa. Jak dom. Jak... dobra, nie ma się co nad tym rozwodzić, trzeba się ogarnąć i iść. Idę. Wchodzę na scenę, a nogi mi się trzęsą. Żeby tylko się nie przewrócić, żeby tylko się nie przewrócić...
  Docieram do krzesła i siadam. Serce mi wali. Rozpoczyna się prezentacja.
  Amber z Jedynki jest piękna i niebezpieczna. Chłopak z jej dystryktu ma głupie imię i jest jeszcze bardziej niebezpieczny. Evelyn z Dwójki - niezbyt ładna, bardzo niebezpieczna. Richard - największy facet jakiego w życiu widziałam - wydaje się być maszyną do zadawania bolesnej śmierci. Mała Lou z Trójki jest miła, ale nie przesadza z próbami przypodobania się Kapitolowi, a Caesar odnosi się do niej z ogromna sympatią; Lou sprawia wrażenie niemal zrelaksowanej. Zazdroszczę tej dziewczynie. Chłopakowi z Trójki, bodajże Kevinowi, potwornie plącze się język. Elaine z Czwórki lepiej od razu zacząć się bać. Chłopak z jej dystryktu nie wygląda ani nie zachowuje się tak przerażająco jak reszta zawodowców, jest prawie że miły. 
  Dłonie mi się pocą, a nie mam ich w co wytrzeć, bo sukienka - jak to kora ma w zwyczaju - nie wchłania wilgoci.
  Piątka. Krew w skroniach huczy mi tak, że prawie nic nie słyszę.
  Szóstka. Kręci mi się w głowie. Tylko nie zemdleć, tylko nie zemdleć, tylko nie zemdleć...
 - Natasha Moore! - głos Caesara przedziera się przez huk krwi.
  Wstaję i idę w kierunku fotela na środku estrady. Ściskam dłoń Caesara i w duchu błogosławię go za to, że nie wytarł dłoni w garnitur. Siadam.
  - Dystrykt Siódmy, więc wcale nie tak daleko od nas - uśmiecha się Caesar. Dla mnie to brzmi jak "wcale nie tak daleko od cywilizacji". - Powiedz nam, Natasho, co najbardziej cię zdziwiło w Kapitolu.
  Sekunda mija zanim zorientuję się, co powiedział. Kolejna zanim wezmę jakiś oddech.
  Zapłakana dziewczynka z Polany. Tata. Boris. Mad i Lo. Rusz dupę, Natasha!
 - Chyba jego wielkość - odpowiadam powoli. - Słyszałam, że Kapitol jest wspaniały, ale nigdy sobie nie wyobrażałam, ze jest aż tak wielki i tak wspaniały - nawet tak ostentacyjnie nie skłamałam.
  - A co w naszym wielkim i wspaniałym Kapitolu spodobało ci się najbardziej?
  Ukłon w stronę Panny Upacykowanej Landryny, myślę i mówię:
  - Chyba te buty. Szpilki znaczy. W życiu czegoś takiego nie widziałam, a fajnie się w tym chodzi.
  Caesar znów się uśmiecha, część widowni chyba też się śmieje. Tym to niewiele potrzeba do szczęścia.
  - W twoim dystrykcie praca zaczyna się wcześnie. Możesz nam o tym opowiedzieć?
  - Byłam drwalem - odpowiadam.  Nagle robię się zła. Nie wiem czemu. Zła na siebie, na Caesara, na Kapitol i tych wszystkich ludzi, którzy przyszli oglądać wywiady. - Robiłam to, co robią drwale.
  - Chyba liczyliśmy na dokładniejszą informację - mówi Caesar.
  - Ścinam najwyższe i najcieńsze gałęzie, i krawaty wiążę, i usuwam ciąże! - odpalam rymowanką, której nauczyła mnie kiedyś Madeleine.
  Ci kapitolińscy idioci znów się śmieją. Zanim się wścieknę, przypominam sobie, że to dobrze. Jestem zabawna, interesująca. Mam szansę na sponsorów.
  - Wszystkim chyba zapadł w pamięć twój odjazd. Dlaczego tak nie się nienawidzicie? Ty i...
  - Jacob - podpowiadam. - Bo Jacob to mała menda. Ma dwóch napakowanych kolegów w roli ochroniarzy, bo trzyma ich za jaja jakimiś tajemnicami, i dzięki tym ochroniarzom może bezkarnie łazić i kpić z porządnych ludzi. To chyba dostateczne powody do nienawiści.
  - Jeśli już jesteśmy przy Siódemce... Kim był chłopak, który odprowadzał cię do estrady w czasie Dożynek?
  - To był Boris Freeman. Jesteśmy parą od roku.
  - Rozumiem. Zatem masz dla kogo walczyć.
  - Nie tylko dla niego. Mam tatę, którego nie mogę zwieść, bo po śmierci mamy obiecałam mu, że z nim zostanę. Mam dwie genialne przyjaciółki: Louise Lane, która jest rok starsza, i Madeleine Warfield, dzieciaka po trzydziestce - o głodnych w Siódemce nie wspominam, bo panu prezydentowi mogłoby się to nie spodobać. - Wszystkim im obiecałam, że do nich wrócę, a przynajmniej będę się starać.
  - Z pewnością dotrzymasz obietnicy - Caesar uśmiecha sie ciepło i obejmuje mnie.
  Rozlega się brzęczyk.
  - Nasz czas się skończył - mówi prowadzący. - Powodzenia, Natasho. Wystąpiła przed państwem Natasha Moore, trybutka z Dystryktu Siódmego.
  Wracam na miejsce. Nie jest źle, można nawet powiedzieć, że jest całkiem dobrze.
  Przysłuchuję się Jacobowi, powstrzymując z trudem rodzący się śmiech. Mój partner z dystryktu odwarkuje Caesarowi, który stara się nawiązać jakąś sensowną rozmowę.
  Naprawdę mi przykro, panie Hunt, myślę, chichocząc w duchu.
  Ósemka, Dziewiątka. Odprężam się i siadam nieco wygodniej. Dziesiątka, Jedenastka. Mimowolnie gapię się na tłum, próbując znaleźć znajomą twarz. Dwunastka. W końcu Nathan (chyba tak ma na imię ten trybut) wraca na miejsce. Wstajemy, żeby odśpiewać hymn.
  Po hymnie ruszamy w stronę Ośrodka Szkoleniowego. Nagle do mnie dociera: jutro trafię na arenę i będę walczyć na śmierć i życie z innymi trybutami.
  Zaczyna mi się kręcić w głowie. Orientuję się, że ktoś mnie trzyma za ramiona. Chyba zaczęłam się chwiać, a on postanowił wielkodusznie nie pozwolił mi upaść.
  - Wszystko dobrze? Zachwiałaś się. Może chcesz pójść...
  - Nic mi nie jest - przerwałam mu gwałtownie. Nie pozwól sobie na sympatię, bo nie będziesz umiała zabijać.
   - Jestem Tony - uśmiecha się.
  - Natasha - odpowiadam machinalnie i natychmiast wrzeszczę na siebie w duchu.
  Żadnej sympatii, idiotko!!! Jesteś T-R-Y-B-U-T-E-M!!! Masz zabijać!
  Zdejmuję ręce Tony'ego ze swoich ramion i w ostatniej chwili wychodzę z windy. Pojadę następną.
  Wjeżdżam na siódme piętro, gdzie czekają już na mnie Eve, Blight, Ceri, Devona, Mank i Jacob.
  - Ładnie, Tasha, ale z tymi szpilkami to pojechałaś - mówi Eve.
  Blight krzywi się, a Ceri promienieje. Devona i Mank uśmiechają się do siebie.
   - Zjemy coś, czy będziemy tu stać i ładnie wyglądać? - pyta Blight.
  - Zjemy - opowiadam.
  - Mądre dziecko.
  Po kolacji oglądamy powtórkę prezentacji. Nie wypadłam nawet tak źle, skoro wszyscy się zachwycają. Prezentacja Jacoba wzbudza tylko pogardliwe prychnięcie Eve. Nikt tak nie umie prychać jak ona.
  Powtórka się kończy. Obejmuję mocno Blighta, bo wiem, że jutro już się nie zobaczymy. Mentor odwzajemnia uścisk.
  - Poradzisz sobie, Tasha - mówi. - Wiem to.
  - Dzięki, Blight. Zrobię, co będę mogła. I... załatwię Jacoba.
  Puszcza mnie i uśmiecha się.
  - Dzieci spać, dorośli jeszcze chwilę posiedzą i pokombinują - zarządza Eve.
  Ignorując Ceri i Devonę, które również domagają się uścisku, przechodzę do pokoju. Strząsam z siebie strój, zakładam koszulę nocną i kładę się do łóżka.
  Na szczęście zasypiam niemal natychmiast. Śni mi się zielony las w Siódemce i mama nucąca piosenkę.
_____________
  Wybaczcie, że wcześniej nie ruszyłam dupy, ale byłam zawalona nauką *ładnie przeprasza*.