poniedziałek, 4 maja 2015

Rozdział XIII ~ Walka!

  Rano nie spotykam ani Jacoba, ani Blighta. Przed świtem przychodzi Eve i każe mi szybko się ubrać. Dostaje na ten cel prostą, czarną sukienkę do kolan. Potem mentorka prowadzi mnie na dach.
  Zupełnie znikąd  pojawia się poduszkowiec, z którego wysuwa się drabina. Opieram ręce i stopy na dolnych szczeblach i... kurwa, to jest pod prądem! Momentalnie nieruchomieję, jakby płynący prąd mnie paraliżował, i przywieram do drabiny, która zostaje wciągnięta do pojazdu.
  Drabina nie chce mnie puścić, gdy już jestem w poduszkowcu. Podchodzi do mnie kobieta w białym fartuchu i ze strzykawką w ręce. 
  - To twój lokalizator - mówi. - Nie ruszaj się, to szybko i sprawnie umieszczę go pod skórą.
  - Trudno by było ruszać się jeszcze mniej niż teraz,  chyba że mam przestać oddychać - uśmiecham się jadowicie.
  - Oddychaj, ale nie gadaj tyle i nie szczerz się - pierwszy raz słyszę Kapitolinkę mówiącą bez akcentu i z jakimś szczątkowym poczuciem humoru. Dziwne uczucie.
  Wbija igłę po wewnętrznej stronie mojego przedramienia. To boli, ale nic nie mówię, niedługo czeka mnie zapewne większy ból. Dużo większy.
  Drabina mnie puszcza, Kapitolinka ze szczątkowym poczuciem humoru znika, pojawia się Eve i drobna, młoda Awoksa, która prowadzi nas na śniadanie.
  Żrę ile wlezie, starając się ignorować żołądek, który fika koziołki. Po jakimś czasie okna zostają zaciemnione, a do koziołków żołądka dołącza się gula w gardle. Zapijam ją pośpiesznie wodą. Nie mogę sobie pozwolić na pragnienie. A już na pewno nie mogę sobie pozwolić na płacz.
  Poduszkowiec ląduje. Przechodzimy do drabiny i schodzimy do tuneli. Kręci mi się w głowie, kiedy idę za Eve. W którymś momencie mentorka musi wziąć mnie za rękę i pociągnąć za sobą. Staram się trzymać, ale łzy ciekną mi po policzkach. Robi mi się niedobrze. Błagam, nie mogę się teraz porzygać. Nie mogę!
  Wchodzimy do zagrody. Pochlipuję cicho myjąc zęby i biorąc prysznic. Ostatnio często płaczę, ale chyba mam prawo.
  Kiedy wchodzę do głównej komory w zagrodzie, widzę Eve, która mierzy mnie zimnym spojrzeniem.
  - Tasha, wiem, że się boisz, ale nie możesz płakać - mówi. - Nie jesteś słaba. I nie umrzesz, jasne?
  - Ale oni wszyscy są silni i inteligentni - szlocham - a ja jestem małą dziewczynką z Siódemki... 
  Słyszę klaśnięcie i mam wrażenie, że wsadziłam prawy policzek do kominka. Przyciskam do niego dłoń i dociera do mnie, co się stało: Eve trzasnęła mnie w twarz. I dobrze. Pomogło.
  - Dzięki - mruczę. 
  Mentorka krzywi się.
  - Wytrzyj nos i ubieraj się - otwiera paczkę z ubraniami. - Co my tu mamy? Spodnie dość cienkie, koszulka z krótkim rękawem, bluza, niezbyt ciepłe skarpety, krótkie buty... Będzie dość ciepło. Kolorystyka zielono-brązowa, stawiam na maskowanie leśne. Masz, ubierz się. 
  Ubieram się szybko. Kiedy już jestem ubrana, Eve wyjmuje coś z kieszeni. To mój wisiorek. Wisiorek w kształcie gałązki sosny, który należał do mojej mamy.
  - Zabrałam go, bo zostawiłaś go w pociągu.
  - Rany, Eve, jesteś wspaniała! - obejmuję ją mocno.
  - Ostatnia rada - mówi mentorka. - Komentuj złośliwie, wrednie i ironicznie ile wlezie. Najlepiej w czasie zabijania. Wiem, że to będzie okropne, ale postaraj się. Oni cię kochają. I muszą pokochać jeszcze bardziej.
  Oni chcą mojej śmierci. Mojej krwi. Ewentualnie krwi moich ofiar. I ich śmierci. 
  Siadamy na kanapie. Nikt nie mówił, że nie można, więc chowam kanapki w bluzie.
  - Jestem małą, słabą i głupią dziewczynką z Siódemki, powiedziała Natasha Moore, wpychając sobie kanapki w ubranie - uśmiechnęła się Eve. - Potem mówiła to, zabijając kolejne osoby. Mówiła to również na wywiadzie po zwycięstwie.
  - Naprawdę tak myślisz? Znaczy że wygram?
  - Ja nie muszę myśleć - mówi i dodaje półgębkiem - a Blight powiedziałby, że to widać - uśmiecha się. - Ja to wiem.
  - Została minuta. Trybuci proszeni są o stanięcie na tarczach - rozlega się miły, kobiecy głos.
  Eve ściska moją dłoń. 
  - Dasz radę. Dla Polany. Tego się trzymaj.
  - Będę - obiecuję i obejmuję ją jeszcze raz. Na wypadek, gdybyśmy się miały już nie spotkać.
  - Nawet tak nie myśl. Zobaczymy się jak wygrasz - już zdążyłam się przyzwyczaić do tego, że Eve ma podsłuch w moim mózgu. 
  Wchodzę na tarczę.
  - Dziesięć sekund - mówi ten sam kobiecy głos. - Siedem,  sześć, pięć...
  Kładę dłoń na szkle, a Eve przykłada swoją w tym samym miejscu, po drugiej stronie.
  - Trzy, dwa, jeden.
  Kapsuła jedzie w górę. Na kilkanaście sekund otaczają mnie ciemności, a potem...
  Światło mnie oślepia.
  [od autorki: włącz piosenkę numer 1 - "Eyes open"]
  Znajomy zapach lasu. Głos Claudiusa otwierającego 68. Głodowe Igrzyska. Wreszcie oczy przyzwyczaiły mi się do jasności dnia.
  To chyba niemożliwe mieć takie szczęście.
  Pięćdziesiąt sekund.
  Las. Wszędzie wokół las. Las mieszany. Moje szanse rosną.
  Czterdzieści sekund.
  Może pokrzywię się do Jacoba. Pamiętam dziewczynę z któregoś z biedniejszych dystryktów, która, stojąc na tarczy, zaczęła robić do jednego z przeciwników głupie miny. I to do tego stopnia, że ze śmiechu spadł z tarczy. Ale nie. Krzywić ryj a własnoręcznie wbić w głowę siekierę to duża różnica. O matko, muszę przestać. Jeśli opanuje mnie żądza krwi, to będzie źle i gorzej.
  Dwadzieścia sekund.
  Widzę siekierę. Trochę bliżej plecak.
  Dziesięć sekund... 
  Dasz radę, Natasha. Będzie dobrze.
  Osiem, siedem, sześć...
  Przygotowuję się do skoku.
  Cztery, trzy, dwa, jeden.
  Gong.
  Zeskakuję z tarczy i pędzę do rogu. Ktoś chyba na mnie skacze, ale odpycham go na bok. Jadę na adrenalinie, która podwaja moje kurczacze siły. Prawą ręką łapię siekierę, lewą plecak. W ostatniej chwili uskakuję przed jakimś zabłąkanym oszczepem. Zarzucam plecak na ramię. Ktoś rzuca się na mnie z mieczem, macham na oślep siekierą. Słyszę wrzask bólu. W kogoś trafiłam, ale nie mam czasu sobie gratulować, biegnę w stronę lasu. 
  Nóż przelatuje mi koło ucha. Zakładam wolną szelkę plecaka na ramię, maksymalnie pochylam głowę i przyśpieszam biegu. Coś głucho uderza mnie w plecy, ale nie czuję bólu (mam nadzieję, że to dlatego, że go nie ma, a nie dlatego, że tłumi go adrenalina). Ktoś głośno klnie. Nie mam czasu się oglądać, żeby sprawdzić, kto tak bardzo chciał mnie zabić.
  Staję. Jestem tak zmęczona, że nie mogę biec ani nawet iść, więc stoję tak dysząc jak zużyty parowóz.
  Okazuje się, że to, co uderzyło mnie w plecy to nóż. Wbił się w plecak, ale nie przebił się przez kurtkę. Limit szczęścia na dziś jeszcze się nie wyczerpał. Ciekawe, na ile starczy...
  Zakładam plecak na ramię i ruszam dalej.
  Słyszę wystrzał armatni, po nim następny. Zaczęli liczyć trupy, czyli rzeź przy rogu się skończyła. Liczę wystrzały. W sumie dziesięć. Dziesięć trupów. Jeszcze trzynastu z nas musi zginąć... Tfu! Trzynastu z nich. Ja przeżyję i wrócę.
  Nie umiem mierzyć czasu według położenia słońca, ale chyba minęło już dużo czasu. Chyba jestem już wystarczająco daleko. Pieprzone "chyba"! Nic nie wiem i muszę się domyślać.
  Dobra. Nieważne. To drzewo wygląda zupełnie jak moje przyszłe łóżko. Siadam na ziemi i rozpinam plecak. Jakieś suchary, duża butelka (pusta! Pusta! Jakby żyłka pierdząca pękła im od napełnienia jej wodą!), bandaż, lina. Przekładam jedną kanapkę z bluzy do plecaka, drugą zjadam.
  Zaczyna się ściemniać.  Wchodzę na drzewo. Przywiązuję siebie i plecak do gałęzi (będzie to średnio wygodne, gdybym musiała nagle uciekać, ale nie ma innej możliwości, zważywszy jak kręcę się przez sen).
  Przysypiam prawie, gdy budzi mnie Hymn Panem. Zaraz wyświetlą zdjęcia poległych.
  Chłopak z Trójki, oboje z Piątki, dziewczyna z Szóstki, chłopak z Dziewiątki, oboje z Dziesiątki, dziewczyna z Jedenastki, oboje z Dwunastki. Więc małej Lou się udało. I Jacobowi też. I temu chłopakowi bodajże z Szóstki, Tony'emu. No i Zawodowcom. I wielkiemu chłopakowi z Jedenastki (będą z nim mieli niezły zgryz - uśmiecham się złośliwie).
  Jest już zupełnie ciemno. Wyrzucam z głowy widok krwi o poranku i zamykam oczy. Jeszcze je jutro otworzę. Zasypiam z widokiem Polany przed oczami.
______________
Nowy rozdział. Taa-daa! i w ogóle. Nie łudzę się, że przebaczycie mi zwłokę, nawet jeśli będę się usprawiedliwiać brakiem czasu, komputera i weny *chowa się w szafie*.