czwartek, 29 października 2015

Rozdział XXVI ~ Całe Panem patrzy…

  Dla Ryśka, który skomentował, choć nie miał czasu
***
  - Wstawaj, wstawaj, moja mała triumfatorko! Dziś kolejny cudny dzień! - Ceri Vogue zdecydowanie nie należy do budzików, jakie ktokolwiek chciałby mieć.
  Mam pięć minut na szybkie zjedzenie jeszcze gorącej kaszy, bo później pojawia się ekipa.
  Gdy już ze mną kończą, czuje się bardzo źle i mam wielką ochotę coś lub kogoś uderzyć. Trudno się dziwić: kilka godzin w towarzystwie istotek tego pokroju może zniszczyć dowolnego rozmiaru pokłady nadziei i pozytywnej energii.
  Devona ubiera mnie w (a jakże!) zieloną, długą do ziemi sukienkę z opiętym biustem i bez ramion, czarne pantofle na szpilkach i długie, czarne kolczyki. Robi mi ostry makijarz oczu, smaruje usta błyszczykiem i voilà!
  Wywiad odbędzie się w salonie, więc przynajmniej nie będzie publiczności (czytaj: szczytujących na mój widok kapitolińskich idiotów).
  Wchodzimy do salonu; uważnie rejestruję otoczenie: dwa fotele, wokół tego bliżej drzwi mnóstwo koszy róż w najrozmaitszych kolorach, sprzęt chyba-nagrywający naprzeciwko foteli.
  Caesar uśmiecha się na mój widok i chyba chce mnie objąć, ale odsuwam się.
  - Zimna i niedostępna, co? - uśmiecha się Flickerman.
  - Żebyś wiedział, jak! - warczę.
  - Natasha! - syczy półgębkiem Ceri. - Jak ty się zachowujesz?
  Jak wredna suka, którą zresztą jestem.
  - Denerwujesz się przed wywiadem, to normalne - mówi Caesar. - Ale nie martw się, na pewno nie powiesz nic niewłaściwego.
  A jak powiem wszystkim, żeby się pieprzyli?, myślę i uśmiecham się do siebie.
  Caesar bierze ten uśmiech do siebie i odwzajemnia go. Biedny kretyn.
  - No, siadaj - "zachęca mnie" Ceri.
  Siadam sztywno na fotelu stojącym bliżej drzwi, Caesar zajmuje ten drugi.
  Ktoś zaczyna głośno odliczać od pięciu w dół i trafiamy na wizję. No, super. Całe Panem patrzy…
  Uśmiechnij się, Tasha. Jeszcze tylko wywiad i wracasz do domu.
  - Pierwszą osobą, którą zabiłaś była Elaine Beavers z Czwartego Dystryktu. Możesz nam powiedzieć, co wtedy czułaś? - spodziewałam się czegoś takiego, ale i tak to pytanie jest jak cios obuchem siekiery w splot słoneczny.
  Weź. Się. W. Garść. Do. Cholery.
  - To było takie "wow!" - uśmiecham się jeszcze szerzej. - Takie "zrobiłam to! Jestem silna! Dałam radę!" - gówno prawda. Bardzo duże "gówno prawda". Zadziwiające, jak dobrze nauczyłam się kłamać. - Czułam się jak ktoś, kogo nie można tak po prostu zabić. To było cudowne uczucie. - Coś czuję, że mieszkańcy Czwórki mnie za to nie pokochają.
  - Nikt nie wątpi - prowadzący nadal głupio się uśmiecha. - Ale na pewno miałaś momenty kryzysu, utraty wiary w siebie i własne zwycięstwo. Co sobie wtedy mówiłaś? Jak się motywowałaś?
  - Myślałam o moich przyjaciółkach: Louise i Madeleine, o tacie i o Borisie. I o głupiej minie Zacka Cade'a z mojej ekipy przygotowawczej, gdy Pamela Swift udowodni mu, że da się normalnie i bez skiełczenia zrobić manicure na moich obgryzionych paznokciach - śmieję się i na dowód prezentuję obie dłonie do kamer. - I później… później także… także o Lou - zaczynam się zacinać, niedobrze. A jeszcze bardziej niedobrze, że podchodzą mi łzy. Niech to szlag!
  - Właśnie o Lou chciałem z tobą dłużej porozmawiać, jeśli tylko nie będzie to dla ciebie zbyt bolesne - może jednak nie jest takim kretynem, za jakiego go miałam…
  - Nie, skąd - kręcę głową. - Proszę pytać - pociągam nosem i wycieram oczy wierzchem dłoni.
  - Jesteś pewna?
  - Tak - głos mi drży, ale kiwam głową.
  - Dobrze. Jak wiemy, Lou już w czasie treningu proponowała ci sojusz. Dlaczego odmówiłaś?
  - Bałam się, że nie dałabym rady jej zabić, gdybyśmy zostały w finale we dwie.
  Caesar kiwa głową ze zrozumieniem. Zdecydowanie nie jest takim kretynem, za jakiego go miałam.
  - Wobec tego, czemu później przyjęłaś jej propozycję?
  - Bo gdy piąty dzień nie ma się do kogo otworzyć ust, to zaczyna się wariować. Poza tym, gdyby los się na mnie uwziął, to i tak zostałybyśmy w finale we dwie.
  - Sprawiałyście wrażenie zaprzyjaźnionych, bardzo się do niej przywiązałaś. Jak to było możliwe w ciągu zaledwie dwóch dni?
  - Kiedy czuje się na plecach oddech śmierci, więzi międzyludzkie zawiązują się dużo szybciej niż normalnie - ależ pięknie to ujęłam. Chyba powinnam zostać poetką.
  - Powiesz nam, co czułaś, gdy Lou umierała?
  - Nie… - chcę to powiedzieć, ale tylko bezgłośnie poruszam wargami. Schylam się i przyciskam twarz do kolan; podobno to pomaga. Caesar gładzi mnie po włosach.
  - Przepraszam - mówi poważnie. - Wybacz.
  Jestem dość pewna, że ostry makijaż oczu rozmazał się dokumentalnie i wygląda jak pół dupy zza krzaka. Nie wydaje mi się, żeby Ceri i Devona były tym zachwycone.
  Podnoszę głowę i pociągam nosem. Znów wycieram oczy.
  - Już mi lepiej - uśmiecham się blado. - Proszę pytać dalej.
  - Możesz nam powiedzieć, co czułaś, zabijając Jacoba?
  - Jasne - od razu mi się poprawia. - Bezsprzecznie uważam, że to, że mogłam go zabić to jeszcze jeden, poza sławą i chwałą - i paczkami żywnościowymi, dodaję w myślach - powód, dla którego cieszę się, że zostałam wylosowana.
  - Wobec tego zamieniamy się w słuch.
  - Przede wszystkim byłam przepotwornie wściekła na tego sukinsyna za zabicie Lou. Chciałam go zmasakrować i zostawić, żeby się wykrwawił, tak, jak on zrobił Tinie Tay z Ósemki, ale to by musiało potrwać, a ja potrzebowałam tej rzeki bez umierającego Jacoba na brzegu. Jak go torturowałam, to cały czas czułam się taka… dumna z siebie i… taka pełna energii… Jak już wbiłam mu siekierę w łeb, to było takie "i co? I kto jest teraz lepszy?" To było jeszcze lepsze niż zabicie Elaine. Po prostu czysta energia.
  - A co miały znaczyć te "pozdrowienia dla Huntów", gdy szłaś w górę rzeki?
  Chwilę mi zajmuje, zanim skojarzę, o co chodzi.
  - Państwo Hunt byli zapatrzeni w swojego synalka jak w obraz i gdy tylko ktoś mu podskoczył wyżej kolana to tworzyli o tej osobie mity i legendy mrożące krew z żyłach, najczęściej o treści erotycznej. Na pewno widząc mnie tylko w majtkach i staniku, zaczęli produkować niestworzone historie o tym, jak przed wejściem na arenę robiłam to po dwa razy z każdym trybutem i jeszcze na pewno z Blightem i kto wie, czy jeszcze nie z głównym organizatorem Igrzysk - parskam śmiechem. Ceasar też.
  Później następuje zmiana tematu: rozmawiamy o wszystkich moich obrażeniach z areny.
  Trwa to kilka minut, w końcu Caesar kończy temat i pyta, czy chcę coś dodać.
  - Tak - siadam prosto i wbijam wzrok w obiektyw wycelowanej we mnie kamery. - Pani Clarie z Trzeciego Dystryktu, która była mentorką Lou,  i pani Marie z mężem, chcę wam powiedzieć… przeprosić, że nie byłam w stanie uratować Lou.