Hymn, Caesar witający publiczność. Zaczęło się.
Ekipy przygotowawcze prezentują się pierwsze, więc najpierw na estradzie pojawiają się Claudia, Pamela i Zack. Zbierają rzęsiste oklaski. Wyobrażam sobie, jak skaczą po scenie i kłaniają się na prawo i lewo i od razu robi mi się niedobrze.
Natasha, weź się w garść! Wywiad jeszcze się nie zaczął, a tobie już chce się rzygać.
Zastanawiam się, jak zareagują tłumy, gdy pojawię się z wymiocinami na twarzy. Może to i dobrze, że nie dali mi więcej tego rostbefu… Weź się w garść, głupia dziwko!
Później na estradzie pojawia się Ceri. Dla niej to dzień triumfu. Również zgarnia wielkie oklaski. Tak, wiwat dla tej głupiej suki i w ogóle…
Pocieszam się, że już niedługo zobaczę tatę, Borisa, Mad i Lo, a ze swojej pensji będę mogła wykarmić Polanę, ale marne to pocieszenie, kiedy nad twoją głową szczytują setki kapitolińskich idiotów na widok innych kapitolińskich idiotów i nie zanosi się, żeby skończyli przed północą.
Po Ceri na estradę wchodzi Devona.
Jej możecie klaskać, zezwalam łaskawie w myślach, ostatecznie zrobiła ze mnie drzewo tylko raz na trzy możliwe.
Wreszcie na scenę wkraczają Eve i Blight. Ciekawe, czemu nie sama Eve… Zdecydowanie coś mnie ominęło.
Oklaski długo nie milkną. O tak…, myślę, im klaszczcie. Zasłużyli. Zrobili wojowniczkę z małej, sikającej po nogach ze strachu dziewczynki z Siódemki.
Wizualizuję sobie Eve i Blighta trzymających się za ręce i kłaniających publiczności. Muszą wyglądać jak bliźniaki w tych ubraniach. No ale cóż… zawsze lepiej wyglądać jak bliźniaki niż jak drzewa.
Tarcza rusza do góry.
Uśmiech, Natasha. Szeroki uśmiech. Wszyscy cię kochają. No wio!
Oślepiające światła reflektorów. Ogłuszający ryk publiczności. Mała dziewczynka z Siódemki.
Schodzę z tarczy. Kołysząc biodrami, podchodzę do zdobionego fotela. Caesar wykonuje zachęcający gest. Siadam i zakładam nogę na nogę, a dłonie splatam na podołku.
I wtedy sobie to uświadamiam: teraz będę musiała obejrzeć trzygodzinny film z Igrzysk. Nie, nie, nie! Proszę, nie!
Najchętniej uciekłabym ze sceny i błagała Eve i Blighta żeby nie zostawiali mnie samej, ale nie mogę.
Caesar rzuca kilka dowcipów, a ja w tym czasie wizualizuję sobie w głowie Eve i wkładam jej w usta słowa pocieszenia. Dasz radę, prawie słyszę głos Eve. Jesteś silna. Każdy przez to przeszedł i jakoś sobie poradził. Wiem, że to nie będzie przyjemne, ale musisz. Myśl o rodzinie.
[od autorki: włącz piosenkę numer 10 - "Nie szukaliśmy śmierci"]
Światła przygasają, na ekranie pojawia się godło Panem.
Nie chcę, tak cholernie nie chcę znów tego oglądać. Musisz, Natasha. Skup się!
Zaczyna się. Pierwsze pół godziny to Dożynki, Parada, szkolenia, prezentacje. Uśmiecham się i nawet nie mam z tym specjalnego problemu.
Przebitki na wszystkie twarze po kolei, ale najczęściej na mnie i… Lou, ale co tam. To jest łatwe, schody dopiero się zaczną.
No i zaczęły się. Pierwsze ujęcia z areny: rzeź przy Rogu. Pokazują na przemian trupy w kolejności chronologicznej i mnie, jak spierdalam w las.
Rzeź się kończy. Pokazują Jacoba, tnącego Tinę Tay jak kawałek mięsa i Elaine, która jednym ruchem uśmierca chłopaka z Ósemki.
O nie! Nie, nie, nie! Proszę, tylko nie to! Zaraz pokażą jak zabijam Elaine.
I faktycznie pokazują. Pokazują, jak kradnę jedzenie, jak pojawia się trybutka z Czwórki i rzuca gadkę szmatkę o śmierci, wreszcie jak rzucam w Elaine siekierą i wygłaszam pamiętną sentencję "Masz przerąbane, Elaine Beavers". Całą tę scenę uśmiecham się jak ktoś bardzo z siebie zadowolony, chociaż w środku cała wyję z bólu.
Za to powtórka śmierci dziewczyny z Dziewiątki, zabitej przez Zawodowców, zupełnie mnie nie rusza. Tak samo jak śmierć chłopaków z Czwórki i Jedenastki, którzy wzajemnie się zabili.
Piąty dzień Igrzysk… Lou…
Nad tym rozwodzą się długo i namiętnie: pokazują, jak Lou wyskoczyła jak diabeł z pudełka, jak zaatakował nas zmiech, jak Lou mnie uratowała, jak zabiłam Richarda, jak wysadziłyśmy zapasy…
- No zobacz, tu ma łebek, tu przednie łapki… - zaciskam powieki pod wpływem głosu Lou. Wiem, co się zaraz stanie i nie chcę tego oglądać.
Dziecinny sposób na odcięcie się od świata, ale jakże skuteczny.
Otwieram oczy dopiero, gdy słyszę ryk Jacoba. Ten fragment Igrzysk mogę oglądać zawsze i wszędzie. Z pełnym złośliwej satysfakcji uśmieszkiem obserwuję siebie samą na ekranie. Po namyśle stwierdzam, że jak się to ogląda z boku, to jest jeszcze bardziej obrzydliwe.
Przestaję zwracać uwagę na film. Intensywnie przyglądam się drobnej rysce pod ekranem; na twarzy zastyga mi wredny uśmiech, a w sercu ból.
W końcu następuje koniec tej męczarni. Znów hymn. Wstaję.
Na scenę wchodzi Snow, a za nim dziewczynka z poduszką i koroną na niej. Gdy się zbliżają rozpatruję dziesiątki scenariuszy zamachu na pana prezydenta. Gdyby tak umieścić w poduszce mały ładunek wybuchowy… nie. Nie myśl o ładunkach wybuchowych, to boli.
Prezydent dekoruje moją głowę koroną. Uśmiecha się. Odpowiadam uśmiechem, ale moje myśli krążą wokół jego długiej i bolesnej śmierci.
Znów mi klaszczą, znów kłaniam się na cztery strony świata. Błogosławię Caesara, gdy ten wreszcie żegna się z widzami (gdyby jeszcze zwlekał, odpadłaby mi dłoń).
Schodzę ze sceny. Natychmiast ktoś wpycha mnie do samochodu i wiezie do posiadłości prezydenta, na bankiet.
Nie mam czasu nic jeść, bo wszyscy pchają się, żeby zrobić sobie ze mną zdjęcie. Mimo że gardzę nimi wszystkimi (no, może moimi sponsorami trochę mniej) ciągle szczerzę się do obiektywów i ściskam wszystkim dłonie.
Z użalania się nad sobą wyrywa mnie głośny pisk.
- Ja stoję obok Natashy Moore! - źródłem dźwięku jest kilkuletnia dziewczynka wystrojona jak kamienica na przyjazd Snowa. - Naprawdę!!! Mamo, zrób mi zdjęcie!
- Hej, może chcesz żeby Natasha Moore wzięła cię na ręce? - pytam. To, że ja mam chujowy dzień nie znaczy, że inni też muszą.
- Jej, naprawdę?! Super!!!
Nie bez wysiłku biorę dziewczynkę na ręce i uśmiecham się szeroko. Pstryka flesz.
Mała piszczy radośnie i obejmuje mnie za szyję.
- Jesteś super, Natasha! Kocham cię!
Robi mi się dziwnie ciepło w środku. Już wiem.
Kiedy nie możesz się czegoś pozbyć, po prostu to polub. Spróbuj się cieszyć tą szopką.
Próbuję. Robi mi się trochę lepiej.
Spójrz na to tak: kupa żarcia dla twojego dystryktu. Ci ludzie każdym zdjęciem stawiają kolejnemu mieszkańcowi Polany solidny obiad z kilku dań.
Uśmiecham się zupełnie szczerze. Wypełnia mnie irracjonalna radość i mnóstwo energii.
Trwa to jeszcze czas jakiś i zaczyna mnie, na swój sposób, bawić. Nie rejestruję, kto robi sobie ze mną zdjęcia, ale obejmuję ich, biorę dzieci na ręce, a ludzie cisną się do mnie jakbym umiała uzdrawiać przez dotyk…
Gdy wjeżdżamy na siódme piętro Ośrodka Szkoleniowego, wschodzi już słońce. Eve chyba jest trochę pijana, bo macha do Liuty i mówi do niej "Hej, mm… mordeczko", ale jestem zbyt zmęczona, żeby się nad tym zastanawiać. Padam na łóżko i natychmiast zasypiam.
______
Dałam wam rozdziały w rok szkolny. Dałam wam wątki Blive (tak, do ciebie mówię, Ryśku, Lisko, whateva). Dałam wam czas, w którym mogłam uczyć się na WOS.
Co jeszcze muszę zrobić, żeby ktoś poza trotylem Piotrkiem znów komentował?