Dla Rebelki Pyrki, za bycie moim irytującym ziemniakiem
***
Już dobrze, już w porządku. Wygrałam. Żyję. Już wszystko dobrze.
Otwieram oczy. Kołdra, żółte światło z sufitu, intensywny zapach środków dezynfekujących.
Przyciskam dłoń do prawego boku, tam, gdzie wbiła się strzała Elaine. Po ranie została tylko głęboka bruzda. Rany na ramionach przypominają raczej zadrapania. Po głębokich rozcięciach na plecach i pod biustem zostały również tylko bruzdy. Jestem czysta, naga i… przypięta do łóżka szerokim pasem. Z mojej prawej ręki sterczy kilka rurek, znikających w ścianie za plecami.
Pas powoduje, że zaczynam panikować. Szarpię się i wiję, ale nie jestem w stanie się od niego uwolnić.
Fragment ściany przesuwa się. Liuta wchodzi do pokoju niosąc tacę. Ten widok trochę mnie uspokaja, przestaję się rzucać.
Awoksa kładzie mi tacę na udach i wciska jakiś guzik. Moje łóżko składa się do pozycji fotela. Liuta wychodzi, a ściana wraca do swojej pierwotnej pozycji.
Patrzę na tacę… przepraszam, to mają być jakieś jaja? Miska rzadkiego rosołu, porcyjka przetartego jabłka i szklanka wody. Czuję się bardziej oszukana niż Zawodowcy na Uczcie, ale jestem zbyt głodna żeby strzelać fochy.
Biorę łyżkę i, po chwili zastanowienia, odkładam. Wypijam rosół wierzchem, wychłeptuję przetarte jabłko i wylizuję miskę. Wypijam wodę.
Chcę wstać, przecież czuję się nieźle, ale pas mocno trzyma. Gdy próbuję się szarpać, do żyły wpływa mi zimny płyn z jednej z rurek i momentalnie tracę przytomność.
***
Znów otwieram oczy. Ta sama sceneria co ostatnio, ale żaden pasek mnie nie trzyma, a ze zgięcia łokcia nie wystają rurki.
Odrzucam kołdrę i zastygam z wrażenia na widok swoich dłoni. Są idealnie gładkie i jasne. Bezskutecznie próbuję odszukać bliznę po którejkolwiek z ran. Nic. Wyczyścili mnie ze wszystkich blizn i czuję się dziwnie.
Opuszczam nogi na podłogę i chwiejnie staję. U stóp łóżka leży komplet ubrań. Identyczny nosiłam na arenie.
Z trudem tłumię wrzask, zmieniając go w nieokreślony jęk. Patrzę na ubranie jakby miało mnie ugryźć, gdy tylko go dotknę.
Cóż, nawet gdyby gryzło, muszę je założyć. Weź się w garść, Natasha! To tylko głupie ubranie, a ty jesteś triumfatorką.
Ubieram się szybkimi, sztywnymi ruchami. Przeżyłam dwadzieścia trzy osoby, pięć z nich zabiłam, a dwie zginęły z mojego powodu. Nie dam się zwyciężyć żadnym ubraniom!
Drepczę i macham rękami przed ścianą, w której są drzwi. Rozsuwają się dopiero po dłuższej chwili, jakby ktoś chciał napatrzyć się jak triumfatorka robi z siebie idiotkę.
Przechodzę do pustego, białego korytarza, w którym również brakuje drzwi.
- Halo? - mówię ostrożnie. - Coś, ktoś?
Brawo, Natasha. Każdy twój krok jest nagrywany, a ty jęczysz jak… jak nie wiadomo co.
- Eve? Blight? - wołam głośniej. - Ceri? Ktokolwiek?!
Wtedy rozlega się odgłos, który ciężko mi zdefiniować. Coś pomiędzy szlochem, parsknięciem i śmiechem.
Odwracam się. W wielkiej sali na końcu korytarza stoją Eve, Blight, Ceri i Devona. Biegnę w ich kierunku, łapię Eve w objęcia, unoszę nad ziemię i obracam. Mentorka śmieje się głośno i, gdy wreszcie stawiam ją na ziemi, mówi:
- Mówiłam, że dasz radę, "mała, słaba i głupia dziewczynko z Siódemki".
Blight obejmuje mnie mocno i nic nie mówi, a Devona i Ceri szlochają, głaszczą mnie po włosach i trajkoczą jedna przez drugą, o tym, że jestem wspaniała i są ze mnie takie dumne.
- Tylko nie pęknijcie z tej dumy - mówi Eve i mruga do mnie porozumiewawczo.
Wyobrażam sobie resztki Ceri, w której wywołano implozję i śmieję się, ale zaraz poważnieję.
- Eve… możemy pogadać? - pytam.
Kamery, mówi bez słów Eve. Na zewnątrz nie ma.
Kiwam głową.
- Jasne. Blight, zaczekajcie na nas. Zaraz przyjdziemy.
Gdy wyjdziemy poza zasięg kamer, zagryzam wargi.
- Eve, ja nie chcę - mówię głucho.
- Czego nie chcesz?
- Wychodzić tam i mówić o tych wszystkich śmierciach. To tak, jak zabicie ich ponownie…
[od autorki: włącz piosenkę numer 9 - "Mordred's lullaby"]
Mój nastrój ulega obrotowi o sto osiemdziesiąt stopni. Nie mogę się powstrzymać i, dość zaskakująco, wybucham płaczem.
Osuwam się po ścianie, uderzam tyłkiem o podłogę i szlocham.
- Eve… ja ich… to były takie same dzieciaki jak ja…
Eve Taylor klęka obok i obejmuje mnie ramieniem.
- Wiem, że to będzie okropne, że będą jątrzyć jeszcze świeże rany. Wiem. Też to przeszłam. Ale dasz radę, jasne? Jesteś silna.
- Ale…
- Żadnych "ale"! Zabiłaś pięciu ludzi?
- Nie przypominaj! - krzyczę.
- Zabiłaś czy nie?!
- Tak… - chlipię.
- Przeżyłaś Igrzyska?!
- Tak…
- Dałaś radę?!
- Chyba tak…
- To dasz radę trochę pogadać. Wyjdziesz, będziesz ładnie wyglądać, zaprezentujesz się jako sarkastyczna, zimna suka.
- Nie chcę!
- Musisz!
- Nie umiem!
- Umiałaś zabić Elaine, Richarda, Jacoba, Evelyn i Lucida?
- Nie przypominaj!
- Weź się w garść! Pomyśl o tej małej od Reese'ów, która głoduje od śmierci ojca!
Ma rację. Głodujące dzieciaki Reese'ów to dobra motywacja. Jeszcze pochlipuję, ale już czuję się lepiej.
- Umiałam.
- To umiesz porozmawiać z Caesarem - mówi Eve i przytula mnie mocno. Myślę, że obie tego potrzebujemy.
_______
Życzę szczęścia w nadchodzącym roku szkolnym, a w ogóle, to może ktoś by skomentował?
_______
Życzę szczęścia w nadchodzącym roku szkolnym, a w ogóle, to może ktoś by skomentował?