Dla dziewczyn i chłopaków z Co-Roku-Olewanego-Przy-Bisach-Ale-Nadal-Wiernego Fandomu Rafała Grozdewa. Kochani, jesteście cudowni!
PS. Dajcie znak życia, jeśli to czytacie.
***
[od autorki: włącz piosenkę numer 12 - "Wracam"]
Biorąc prysznic, śmieję się bez przerwy jak głupia i śpiewam hymn Panem. Suszę włosy, związuję je i staję przed szafą. Zwalczam jakoś chęć niesamowitego wkurwienia Ceri poprzez wyjście w koszuli nocnej albo w tych powyciąganych ciuchach, w których łaziłam wczoraj.
Biorąc prysznic, śmieję się bez przerwy jak głupia i śpiewam hymn Panem. Suszę włosy, związuję je i staję przed szafą. Zwalczam jakoś chęć niesamowitego wkurwienia Ceri poprzez wyjście w koszuli nocnej albo w tych powyciąganych ciuchach, w których łaziłam wczoraj.
Zakładam długie czarne spodnie o szerokich nogawkach i ciemnozieloną bluzkę z długim rękawem. Siadam na łóżku, wciągam skarpetki.
Przy butach schodzi mi się trochę dłużej, bo powinny być i wygodne, i ładne. Po chwili wytężonej pracy umysłowej mój wybór pada na czarne, wiązane pantofle na wysokim obcasie.
Przeglądam się w lustrze, poprawiam dłonią grzywkę i zakładam wisiorek.
- Wracasz do domu - mówię do swojego odbicia. - Dwa tygodnie biby i masz tych idiotów z głowy na pół roku. Zaraz zobaczysz tatę, Borisa, Mad i Lo. - Śmieję się jak głupia i wychodzę z pokoju, podśpiewując.
Za rogiem natykam się na Eve i Blighta.
- Gotowa? - pyta Eve.
- Tak! - odpowiadam radośnie.
- Spokojnie, Natasha - uśmiecha Blight. - Zachowaj tę pozytywność na uroczystości, przyda ci się.
- Niech się cieszy - Eve kręci głową; na jej ustach zastyga smutny uśmiech. - Dopóki ma czas.
Brzmi to groźnie, ale chwilowo mam to gdzieś i cieszę się jak głupia.
Pociąg staje. Pojawia się Ceri, ale nawet ona nie jest w stanie zniszczyć pokładów pozytywnej energii, jakie wyzwolił we mnie powrót do Dystryktu.
- Plecy proste, broda wysoko, pierś do przodu, zamaszyste kroki - instruuje mnie Ceri.
- Język za zębami - dodaje półgłosem Blight i trochę sobie z Eve chichoczą.
- Uśmiech, ale żadnych głupich chichotów - ciągnie niezrażona Ceri. - Powtórz.
Patrzę na nią i mrugam oczami. Co ta kobieta chce ode mnie?
Ceri przewraca oczami.
- Słuchaj! - piszczy jeszcze wyżej niż zazwyczaj. - Uśmiech, bez chichotu, plecy proste, broda wysoko, pierś do przodu, zamaszyste kroki.
- Język za zębami - znów dodaje Blight.
- Kij w dupie - wtrąca się Eve.
- To też.
- Khem, khem - chrząka Ceri. - Moglibyście?
- Moglibyśmy - wzrusza ramionami Eve. - Tylko po co?
Nie wytrzymuję i zaczynam się śmiać, ale Ceri tupie nogą.
- Natasha, uspokój się! - mówi. - Zaraz wychodzimy, a ty głupio chichoczesz!
Wbijam paznokieć środkowego palca pod obgryziony paznokieć kciuka, w nadziei, że ból pomoże mi odzyskać powagę. Trochę pomaga.
Staję prosto. Przypominam sobie, jak stałam na progu pociągu do Kapitolu i obiecywałam tutejszym dzieciakom, że Jacob nie wróci. Kiedy to było? W poprzednim stuleciu? W epoce powodzi nawiedzających Panem? W prehistorii?
Nieważne.
Ceri odciąga moje ramiona do tyłu; wbija mi paznokieć w plecy, żebym się wyprostowała. Podnosi moją głowę trochę do góry.
- Trzy... dwa... jeden... - odlicza. - I...
Drzwi się otwierają. Jestem w domu!!!
Trzęsę się z podniecenia.
Głęboki oddech.
Plecy prosto, głowa do góry, energiczne kroki. Raz w życiu posłuchajmy Ceri, czemu nie.
Staję w drzwiach. Słońce w połączeniu z reflektorami trochę mnie oślepia. Mieszkańcy mojego dystryktu wiwatują jeszcze głośniej niż Kapitolińczycy, a to nie lada osiągnięcie.
Macham do nich. Odpowiadają jeszcze głośniejszym rykiem. W międzyczasie, moje oczy przyzwyczajają się do światła, więc widzę, że peron zapchany jest ludźmi aż do niemożliwości, zostało tylko trochę miejsca na środku (żebym mogła stanąć) i wąska ścieżka przez środek (do Pałacu Sprawiedliwości).
Wychodzę z wagonu i staję na środku tej namiastki placu. Za mną idą Blight z Eve i Ceri.
- NATASHA!!! - ktoś przepycha się przez tłum. To chyba głos Louise.
- Zaczekaj, Lo! STÓJ! - drugi głos należy ponad wszelką wątpliwość do Madeleine.
Dwie osoby wyskakują w tłumu i rzucają mi się na szyję. Chwilę później pojawia się Boris, a po nim mój tata.
Lo i Mad na przemian płaczą i powtarzają, że zawsze we mnie wierzyły.
- Nat, ja wiedziałam, że ci się uda - szlocha Louise. Ze wzruszenia chyba. - Zawsze wiedziałam!
- Mamy wielką kupę żarcia - śmieje się przez łzy Madeleine. - Dzięki tobie!
Nie wiem, kogo przytulić najpierw, więc cała nasza piątka zastyga w jakimś dziwnym zbiorowym uścisku na środku placu.
- Ustawcie się w kolejce - proponuje Eve.
Ten pomysł wcale nie jest tak głupi, jak głupio brzmi. Ściskam mocno tatę; on oddaje uścisk i nic nie mówi. Przytulam Louise i całuję ją w mokry od łez policzek. Przytulam Madeleine i wtulam twarz w jej miękki, pachnący sweter. Obejmuję Borisa i całujemy się na środku placu.
Po chwili ludzie, którzy do tej pory wiwatowali, zaczynają wrzeszczeć i wiwatować jeszcze głośniej. Domyślam się, że to Eve i Blight też zaczęli się całować.
Kiedy wreszcie i my, i oni wypuścimy się wzajemnie z objęć, Ceri zagania "nie-zwycięzców", jak sama powiedziała, z powrotem do tłumu. Ludzie znów mają czas, żeby wiwatować tylko i wyłącznie na moją część.
Nie mam pojęcia, ile sterczę z mentorami i Ceri na środku peronu, ale w końcu pozwalają mi iść do domu.
Cała nasza czwórka wchodzi do Pałacu Sprawiedliwości. Ceri idzie na górę, bo zostaje tu na noc, a Eve i Blight zostają na dole, żeby ze mną porozmawiać.
Mówią, że mam być jutro gotowa o dziewiętnastej, bo wielki bankiet. Potakuję, a Eve wyciąga z torebki "kotka".
- Jak oni sobie pojadą, a ty się przeprowadzisz, to ci go oddam, zgoda? - pyta.
- Jasne. Dzięki, że o nim pomyślałaś, bo ja nie miałam ręki, żeby go zabrać.
- Nie ma za co. Jesteś moją pierwszą triumfatorką od sześciu lat i jedyną płci żeńskiej, muszę cię porozpieszczać - przytula mnie. - Do jutra.
Żegnamy się. Oni idą do Wioski Zwycięzców, a ja wychodzę z Pałacu głównymi drzwiami, znajduję w tłumie tatę i moich przyjaciół i idziemy do domu. (Z dziennikarzami w charakterze ogona, ale chwilowo mi to nie przeszkadza, bo nadal jestem szczęśliwa bardziej niż powinnam).
Wbiegam po schodach, a tata, chłopak, przyjaciółki i ogon trzymają się dyskretnie kilka kroków za mną. Otwieram drzwi do mojego pokoju, będącego również pokojem taty i salonem. Staję w progu i oddycham głęboko zapachem domu.
Louise daje ogonowi do zrozumienia, że nie jest już potrzebny, bo zaraz idę spać, a jak śpię, to nie jestem zbyt interesująca. Wielbię ją za to. (Inna sprawa, że zasypiam dopiero o wschodzie słońca, bo cały wieczór i noc prowadzimy głębokie, życiowe dyskusje o wszystkim poza Igrzyskami).
***
Budzę się w okolicach godziny szesnastej-siedemnastej. Tata przygląda się stołowi nakrytemu do "śniadania" i wprowadza ostatnie poprawki do aranżacji, ogon przepycha się za drzwiami, Boris śpi w fotelu, a Mad i Louise w łóżku taty.
Siadam na łóżku, odgarniam włosy z twarzy i wstaję.
- Cześć - przytulam się do taty. Nikt, kto nie pojechał na Igrzyska, nie wie, jak to dobrze móc po wstaniu powiedzieć rodzinie/kumplom: "Cześć".
- Cześć, córeczko - tata trzyma mnie w objęciach odrobinę dłużej niż normalnie. Na nim też odbiły się moje Igrzyska.
Gdy mnie puszcza, podchodzę do reszty ludzkości w tym pokoju.
Gdy mnie puszcza, podchodzę do reszty ludzkości w tym pokoju.
- Hej, ludzie! Wstajemy! - całuję Borisa w policzek, przytulam Mad i Lo. - Tyłki w górę! - siadam do stołu i zabieram się do jedzenia.
- Sama sobie wstawaj - warczy Madeleine.
- O w mordę, która godzina?! - podrywa się Louise.
- Szesnasta czterdzieści dwie - odpowiada spokojnie tata.
- Czemu mnie nie obudziłaś, kretynko?! - wrzeszczy Lo szarpiąc Madeleine.
- Daj mi spać - Mad odwraca się twarzą do ściany.
- Nat, pospiesz się! Może jeszcze zdążymy!
- Na co? - Boris podnosi się z fotela.
- Wszystkie występy!
- Co mnie obchodzą występy jakiś Kapitolińczyków?! - prycha Madeleine.
- Dzięki nim masz wolny dzień - zauważa tata.
- Wiesz, co mówili w szkole? - Lo nie kieruje tego pytania bezpośrednio do nikogo.
- Nie wiem - odpowiada Boris. - Nie bardzo mogłem się skupić.
- A ja nie chodzę do szkoły - Mad wstaje tak ciężko, jakby miała ze sto dwadzieścia lat.
- Eve miała dzisiaj śpiewać!
Z wrażenia krztuszę się sokiem. Eve miała śpiewać. A ja prawdopodobnie to przegapiłam. Klnę w myślach i wstaję.
Lo próbuje wyjść z łóżka, ale potyka się o Madeleine.
Boris podaje mi jakiś niewielki pakunek.
- Blight to przyniósł jak już spałaś. Powiedział, żebyś założyła to na bankiet.
Zgarniam bieliznę, biorę ten pakunek (błagam, niech to będzie inwencja twórcza Blighta, a nie Devony czy Ceri) i zamykam się w łazience.
Zawartość tobołka przedstawia się następująco: jasnozielona sukienka do połowy łydek, z dekoltem w szpic, rękawami do łokcia, obcisłą górą i luźnym dołem (za mało ekstrawagancka, żeby pochodzić od Devony lub Ceri. Obstawiam raczej Eve i Blighta) oraz cieliste rajstopy.
Ubieram się i wracam do salonu. Wszyscy inni spali w ubraniach, więc nie mają takiego problemu jak ja. Ogony za drzwiami najwyraźniej cierpią na pląsawicę, bo rzucają się jak wszy po grzebieniu.
- Tasha, wyglądasz super! - ekscytuje się Lo. - Tylko się uczesz.
Madeleine szybko mnie czesze i związuje mi włosy. W międzyczasie wyłapuję nieme "Jesteś piękna" od Borisa i mrugam do niego.
- Idziemy, ruchy! - Louise niemal siłą pcha nas w kierunku drzwi.
- A śniadanie? - marudzi Madeleine.
- Zjemy po drodze - Lo łapie kanapkę, otwiera drzwi i wybiega do maleńkiego przedpokoju pełnego ogonów.
Wychodzimy za nią.
- Przejście, przejście! Chyba nie chcecie pognieść pani Natashy sukienki?
Ona jest genialna. Nie wiem, jak to robi, ale ogony się rozstępują.
Schodzimy po schodach na dół i idziemy w stronę głównego placu.
***
Gdy tylko docieramy do placu, Mad i Lo bezwstydnie oddzielają siebie i mnie od taty i Borisa, i ciągną w sobie tylko znanym kierunku przez zapchany radosnymi ludźmi plac.
Przed Pałacem Sprawiedliwości, stoi estrada, jak w dniu Dożynek, ale dzisiaj nie ma tam żadnych foteli ani kul z karteczkami. W zamian za to, trochę z tyłu i po lewo stoi kilku ludzi z instrumentami muzycznymi, a na środku, przed mikrofonem, facet w niebieskim garniturze, który chyba właśnie otwiera usta, żeby nas uraczyć czymś kapitolińskim…
- Niezła dupa - rzuca w przestrzeń Madeleine.
Kapitolińczyk w niebieskim zaczyna śpiewać.
Ale jak śpiewać… Czegoś takiego się nie spodziewałam.
Facet ma taki aksamitny, wysoki, czysty głos. Czy on aby na pewno jest z Kapitolu? W takim razie: co zrobił z akcentem? Zostawił w szatni?
W trzy sekundy już jestem zakochana w głosie tego gościa. Tekst piosenki mówi o rozstaniu i odejściu. Melodia jest wolna i smutna. Moje łzy same płyną.
Dopiero po ostatniej nucie (wyższej niż Ośrodek Szkoleniowy, że tak użyję metafory) odzyskuję jako taką świadomość. Orientuję się, że stoję oparta o ścianę jednego ze sklepów stojących wokół placu, łzy płyną mi ciurkiem po twarzy, ludzie klaszczą jak szaleni, Madeleine płacze, a Louise macha mi dłonią przed twarzą, ze swoją słynną miną "Czym wy się tak podniecacie?".
- Uuuuu… wyczuwam zazdrość Borisa - chichocze Lo.
- Spadaj - mruczę, wycierając oczy i stając prosto.
Louise otrzepuje tył mojej sukienki, jakby było z czego, łapie Madeleine za rękę i ciągnie pod scenę.
Właściciel nieziemskiego głosu i niebieskiego garnituru schodzi ze sceny. Wchodzi na nią Eve w obcisłych, skórzanych spodniach i luźnej bluzce. Louise wydaje radosny pisk.
Moja mentorka podchodzi do mikrofonu. Instrumentaliści zaczynają grać. Eve zaciska prawą dłoń na mikrofonie, lewą kiwa do rytmu.
"Sumienie zostawiłam jak dziecko
Zamknęłam za mną drzwi, zapisałam ból
Rozbita jak okno, widzę - byłam ślepa
Chcę miłości…"
Eve Taylor ma niski i głęboki głos, który brzmi zupełnie inaczej niż wtedy, kiedy mówi.
"Chcę ognia
By roztopił morze lodu we mnie…"
Znów zbiera mi się na łzy. Eve śpiewa całą sobą. Louise gapi się na nią z zachwytem. Madeleine ponownie wybucha płaczem, a ona nie jest z tych, co łatwo płaczą. Moje Igrzyska zdecydowanie zaszkodziły psychice wszystkich moich bliskich.
Gdy Eve kończy, oklaski nie milkną dobre pięć minut. Louise klaszcze, jakby od tego zależało jej życie. Zwyciężczyni 42. Głodowych Igrzysk kłania się i schodzi ze sceny.
Później śpiewa jeszcze kilka osób, ale żadna nie robi już takiego wrażenia.
***
Blight w garniturze i Eve w eleganckiej, długiej sukni to piękne, ale dość rzadko występujące w przyrodzie zjawiska. Natomiast Ceri wygląda równie fatalnie jak zawsze.
Spotykamy się przy bramie Wioski Zwycięzców. (Opiekunka popada w histerię na widok moich paznokci, choć po tak długim czasie powinna już przecież przywyknąć). Ruszamy do Pałacu Sprawiedliwości.
Wielka sala na parterze jest podzielona na dwie części: część ze stołem i część z parkietem. Muszę wyglądać na wystraszoną, bo Blight nachyla się do mnie i mówi:
- Spędzisz tu całą noc, więc lepiej polub to miejsce.
Eve trąca go łokciem i mówi:
- Nie strasz jej. Natasha, będzie dobrze. Pomyśl, że każdego dnia jesteś bliżej końca tej szopki.
[od autorki: włącz piosenkę numer 13 - "Tomorrow will be kinder"]
Jem i tańczę. Tańczę i jem.
Dziękuję. Przewodniczę. Spotykam się z dziennikarzami (kapitolińska ich mać).
Przeprowadzam się do Wioski Zwycięzców.
W dzień uśmiecham się radośnie, w nocy budzę się z koszmarami. I krzyczę. I płaczę.
Każdego dnia bliżej do końca.
Milion lat później, ogony i Ceri pakują walizki i znikają z mojego życia na następne pół roku.
Mój tata, Mad i Lo oraz rodzina Freeman mają zapewniony byt do końca życia, a pozostali mieszkańcy dystryktu przynajmniej do przyszłego roku.
Stawiam "kotka" przy łóżku i patrzę na niego, jakby był największym skarbem ludzkości.
KONIEC CZĘŚCI PIERWSZEJ
___________
Skończyłam część pierwszą, jestem z siebie taka dumna;-) Tu Blive trochę mniej, ale za to Eve śpiewa.
Piosenka, którą śpiewa Eve NIE jest mojego autorstwa. Jest to fragment "I need love" Sam Phillips w moim tłumaczeniu. Jeśli ktoś chce mieć pojęcie o głosie Eve, to polecam przesłuchanie tego kawałka, ponieważ głos Eve wyobrażam sobie jako bardzo podobny do głosu Sam. Natomiast jeśli ktoś chce mieć pojęcie o głosie Kapitolińczyka, który zostawił akcent w szatni, to polecam cokolwiek w wykonaniu Rafała Grozdewa.
PS. Jak wrażenia po "Kosogłosie cz.2"? Żyjecie po tym sercołamaczu?
,,Zjawiska piękne, ale rzadko występujące w przyrodzie". Skoro tak rzadko występują, to są bardziej wyczekiwane. He.
OdpowiedzUsuńRozdział jest strasznie pozytywny, nie wiedziałam, że umiesz takie pisać xD Ale serio, w poprzednich razem wziętych nie było tyle łez i śmiania się co w tym.
Meh, po pierwsze: Eve i Blight całujący się, a po drugie: śpiewająca Eve. Kurde, ktoś mówił, że od kiedy zaczęła pić, nie ma głosu? No to nie ma racji.
A ta Sam świetna. Grozdewa już dawno słuchałam, tak bardzo go fangirlujesz. Nie podchodzi mi muzyka, ale głos ma świetny.
A na Kosogłosie byłam i mam wrażenie, że to była parodia xD
Weny i Grozdewa!
P.S. Zastanawiam się, czy można napisać fanfiction do fanfiction. Bo wiesz... wizja opowiadania Blive jest bardzo kusząca.
OdpowiedzUsuńJeśli chcesz napisać albo kogoś zmusić do napisania, to chętnie poczytam o swoich ludkach bożych w wykonaniu kogoś innego:-)
UsuńWow, serio? Zarąbiście, że się zgadzasz. Zmuszę kogoś.
UsuńCzy mam już współczuć tej osobie? xD
UsuńA tak w ogóle to zastanawiam się, czy przy czwartej części (Ćwierćwiecze) nie zrobić tak, że będę pisać naprzemian normalny rozdział z punktu widzenia Natashy i rozdział o Eve i Blightcie w Kapitolu (będzie dużo Blive)… co myślisz o tym pomyśle?
Tak, możesz współczuć. Będę stała nad nią z batem i zaganiała do pracy.
UsuńA co do tego naprzemiennego systemu, to mi się podoba. Tzn. wtedy będzie się strasznie dużo dziać, ale może być ciekawie. Ja bym spróbowała, a najwyżej zrezygnujesz :)
Aha, sorry za spam xD ale muszę wiedzieć, a wcześniej zapomniałam. Byłaś na Kosogłosie? I jak odczucia :)
UsuńByłam w piątek. Ogólnie bardzo dobry film i aktorstwo na wysokim poziomie. Wkurzyło mnie trochę, że ominęli trening Katniss i Johny, ale nie można mieć wszystkiego.
UsuńDo końca miałam nadzieję, że nie zabiją Finnicka, a oni to zrobili, mendy jedne.
Miałam też nadzieję, że rozbudują trochę epilog i pokażą co się stało z Johną, Annie, Haymitchem, itp.
Ale ogólnie jestem na tak. 11/10
A ja i Hope Morgenstern byłyśmy jedynymi osobami, które podniosły trzy palce w górę po śmierci Coin. Ach, me spaczone gusta…
Ach, te nasze spaczone gusta
Usuń/Hope
Rozdział jak zwykle zajebisty
Usuńnapisałabym więcej, gdyby mózg mi nie wysiadł przez nadmiar nauki
ach, te uroki bycia w pierwszej klasie liceum
Weny, Pana G., chusteczek do wycierania zapłakanych ocząt po śmieci Finnicka i czego tam ci trzeba
/Hope