piątek, 29 sierpnia 2014

Rozdział V ~ Wrogowie

  Budzi mnie radosny pisk Ceri:
  - Wstawaj, Natasha! Dzisiaj będziemy w Kapitolu!
  Zwlekam się z łóżka, szybko zakładam, to w co wczoraj się przebrałam i idę w kierunku jadalni. W połowie drogi dogania mnie Jacob.
  - Dzisiaj też chcesz podlizywać się tej kapitolińskiej kretynce? - pyta z pogardą w głosie.
  Oceniam całkowicie obiektywnie, że mogłabym w tej chwili gołymi rękami skręcić mu kark.
  - Tak - odpowiadam zimno. - Wiem, że jest kretynką, ale mam wygrać i nie chcę się kłócić z kimś, kto mógłby mi pomóc - nie precyzuję jak Panna Upacykowana Landrynka miałaby pomóc mi przeżyć na arenie.
  I tak miło, na wzajemnym wyzywaniu się, mija nam droga do jadalni (czy raczej wagonu jadalnego).
  Przy stole siedzią już Eve i Blight. Ceri nie ma, ale jej krzesło ma wygniecione siedzenie. Najwyraźniej poczuła zew pudru i poszła wcielić go w czyn.
  Siadam i bez słowa zaczynam jeść. Zastanawiam się nad tym, co wczoraj powiedziała Eve. Że nienawiść zwiększa moje szanse i że mamy kiepską stylistkę. Wnioskuję, że kiepską, bo Blight mówił, że można by było zrobić ze mną cuda gdybyśmy mieli lepszą stylistkę (nasza stylistka nazywa się Devona Coś i od pewnego już czasu przebiera trybutów za drzewa).
  - Dobra - głos Eve wyrywa mnie z zamyślenia. - Ile wczoraj usłyszałaś pod drzwiami?
  - Masz podsłuch w moim mózgu?
  Nie odpowiada, więc uznaję, że ja powinnam odpowiedzieć.
  - Usłyszałam niewiele. Że nienawiść zwiększa moje szanse, że oceniacie te szanse wyżej niż jego szanse, że mam ostry pazur i że mamy kiepską stylistkę.
  Eve Taylor chyba oddycha z ulgą i wbija zęby w kawałek jakiegoś mięsa leżącego na jej talerzu.
  Śniadanie mija w ciszy, nawet Jacob nic nie mówi. Rejestruję z niepokojem, że Blight próbuje łapać Eve pod stołem za kolano, a Eve daje mu w twarz i otwiera butelkę jakiegoś alkoholu.
  Zaleca się do niej? Przecież to śmieszne. Blight Branch podwala się do Eve Taylor, która mogłaby być jego matką. Cóż za idiotyzm.
  Zresztą, co mnie to obchodzi? Prawdopodobnie za pięć dni będę już matrwa, a ja  się martwię kłopotami sercowymi moich mentorów.
***
  Po śniadaniu przechodzimy do przedziału, który ma pełnić rolę salonu. Siadamy na fotelach, a Eve włącza telewizor, którego ekran wypełnia pół ściany. Oglądamy Dożynki z innych Dystryktów.
  Jedynka -  wysoka i mocno zbudowana dziewczyna o imieniu Amber zostaje wylosowana, a wielki jasnowłosy chłopak (bodajże Lucid) rzuca się na estradę z koszmarnym rykiem.
  Dystrykt Drugi i dwójka ochotników - rudowłosa Evelyn i Richard, blondyn jeszcze większy od tego z Jedynki. (Negra, wspomniana przez Ceri opiekunka z Dwójki, faktycznie ubrana i upacykowana jest nawet gorzej niż Ceri).
  Trójka - mała, blada dziewczynka o imieniu Lou wchodzi na scenę na drżących nogach, a chłopak z jej Dystryktu (może w moim wieku) stara się robić wrażenie odważnego, ale mu ewidentnie nie idzie.
  W Czwórce chłopak o imieniu Lucas zostaje wylosowany, a potężna dziewczyna (Elene, albo Elaine, jakoś tak) zgłasza się z rykiem podobnym do tego wydanego przez Lucida.
  Piątka i Szóstka nie wyróżniają się niczym. Jakaś Emma, jakaś Betty, jakiś Andrew, jakiś Tony. Są w różnym wieku i chcą udawać bohaterów, ale strach widać.
  Siódemka. Ja i Jacob. Stwierdzam z zadowoleniem, że Boris odprowadzający mnie do schodków i ja, odprowadzana, wyglądaliśmy całkiem filmowo, a Jacob nie umiał ukryć strachu.
  Tak skończył szkolny tyran - uśmiech przedziera się na moją twarz.
  Z Ósemki, Dziewiątki i Dziesiątki zapamiętuję jakąś mieszankę imion i twarzy. Cristine, Collin, Denise, Oliver, Tina, Steven. Zabijcie mnie, nie wiem, które jest które. "Zabijcie mnie" - a to faktycznie, udał mi się żart.
  W Jedenastce wylosowani zostają wysoka i bardzo chuda dziewczyna (o imieniu chyba Maize) i chłopak, który w walce wręcz miałby szansę zabić nawet któregoś z zawodowców, a nazywa się Yield Cośtam.
  Dwunastka to to, co zwykle. Pijany Abernathy - jedyny żywy zwycięzca z tego Dystryktu - omal tarza się po estradzie, a opiekunka z tego Dystryktu, gdyby mogła, zapewne upiekłaby go na wolnym ogniu. Trybuci nie wyglądają na bardzo niebezpiecznych - Vega i Nathan. Siedemnaście i szesnaście lat. Oboje niscy i wychudzeni. W sumie czego spodziewałam się po Dwunastce (najbiedniejszym Dystrykcie)?
***
  - I co o nich myślicie? - pyta Eve.
  - Na pewno Jacob porozwala ich gołymi rękami - mówię ze śmiertelną powagą ("śmiertelną" - to też mi się udało). - A tak bez jaj to martwią mnie Jedynka, Dwójka, dziewczyna z Czwórki i chłopak z Jedenastki.
  - Jakieś sugestie sojuszy? - pyta Blight.
  - Na pewno nie on - wskazuję Jacoba. - Ani nikt inny. Nie chcę ryzykować, że w nocy wbije mi nóż w plecy. Albo gdzieś indziej.
  Jacob krzywi się pogardliwie i chyba chce coś powiedzieć, ale przez okno dostrzega (jak i ja) wielki budynek i zastyga w bezruchu.
  Kapitol. Nigdy nie sądziłam, że może być tak wielki i tak wspaniały. Wielkie budynki i fontanny między nimi. Chmary (bo inaczej tego nie można nazwać) kolorowo poubieranych, poprzerabianych i umalowanych ludzi spieszących w różne strony.
  Jacob podbiega do okna i zaczyna machać. Mam na końcu języka "i kto tu chce podlizywać się kapitolińskim kretynom?", ale powstrzymuję się.
  Pociąg powoli zwalnia i staje. Ceri wpada do przedziału, łapie mnie i Jacoba za ręce i ciągnie w kierunku wyjścia. Wychodzimy na peron i brniemy przez rząd ludzi niekiedy wyglądających gorzej niż Ceri i Negra razem wzięte. W końcu podchodzimy do dużego, czarnego samochodu, ktoś otwiera drzwi. Wsiadam. Jacob wsiada po drugiej stronie. Przede mną siedzi Ceri, za mną Eve i Blight. Atmosferę psuje tylko obecność kapitolińskiego kierowcy.
  Mkniemy ulicami Kapitolu, aż w końcu docieramy do jakiegoś kolosalnego budynku. Wysiadam z samochodu (Jacob, Ceri i nasi mentorzy również) i zadzieram głowę. Budynek ten jest cały z przyciemnianego szkła i ma co najmniej dziesięć pięter wysokości. Obok ustawiony jest budynek o połowę niższy i właśnie do niego kieruje nas Ceri...
                                                                                                                                                                          
Rozdział z dedykacją dla Celii Oro, na urodziny
WSZYSTKIEGO NAJLEPSZEGO!!!
dzięki za wsparcie i komentowanie moich WSZYSTKICH wypocin;-)
PS. Amber (ang.) - bursztyn
Lucid (ang.) - błyszczący
Maize (ang.) - kukurydza
 Yield (ang.) - plon

2 komentarze:

  1. Ave Szara
    A widzisz, udało ci się.
    Kto mi mówił wczoraj mówił, że się nie wyrobi?
    Ty, ty, ty
    Dzięki za dedykacje i życzenia urodzinowe
    Dobra, dość
    Czas przejść do rozdziału
    Jacob jest kretynem
    Blight podwala się do Eve?
    Tego się nie spodziewałam
    Zawodowcy są źli,
    nie wszyscy, ale większość
    Nigdy nie ufaj trybutom z Jedynki i z Dwójki
    "Tak skończył szkolny tyran - uśmiech przedziera się na moją twarz"
    Wiesz, Natasha przez moją twarz też przedziera się uśmiech
    "Zabijcie mnie, nie wiem, które jest które"
    Tak, udał ci się ten żart
    Co by tu jeszcze powiedzieć
    Ach tak
    Zaraz wstawiam rozdział u siebie
    I zaraz po tym piszę kolejny
    Wstyd, ja dopiero pierwszy rozdział kończę,
    a ty piąty już wstawiasz
    Wstyd, po prostu wstyd
    Dobra, koniec użalania się nad sobą
    Zacytuję mojego tatę:
    "Ruszać, ruszać, nie lenić się"
    Zaczynam pisać kolejny rozdział
    Dużo weny, skarbie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Udało mi się, ale musiałam bardzo się maskować przed złymi ludźmi
      tradycyjnie, dzięki za koment
      widziałam twój rozdział, skomentowałam
      i jeszcze jedno - podeślę ci zacny link a propos playlisty na blogu o Clarie

      Usuń