- Czy są jacyś ochotnicy? - pyta Ceri Vogue.
Taaaaak, jasne - myślę. - Na pewno zaraz wszyscy w dożynkowym wieku rzucą się na estradę, bo chcą zginąć zapewniając Kapitolowi widowisko. Co za kretynka.
- Zatem oto oni! Tegoroczni trybuci z Dystryktu Siódmego! Dzielny młody mężczyzna i silna i odważna młoda kobieta! - woła do mikrofonu rozentuzjazmowana Ceri. - Podajcie sobie ręce - zwraca się do nas. - A publiczność proszę o gromkie brawa na cześć naszych szczęściarzy!
Robi mi się niedobrze, ale podaję rękę Jacobowi.
Publiczność klaszcze i uśmiecha się. Zazwyczaj byłam po tamtej stronie i klaskałam. Teraz wiem, jak czuli się ci, którym klaskaliśmy.
Gdy brawa powoli się kończą, Ceri odwraca nas placami do widowni i wchodzimy do Pałacu Sprawiedliwości.
Jedziemy windą (my to ja, Jacob, Ceri i kilku Strażników Pokoju). W końcu winda staje i wychodzimy. Jeden ze Strażników bierze mnie za rękę i prowadzi w przeciwnym kierunku niż drugi Strażnik Jacoba. W końcu stajemy przed jakimiś drzwiami. Strażnik otwiera je i popycha mnie, zachęcając do wejścia.
Znajduję się w małym i ciemnym pokoju. Na podłodze leży gruby, bordowy dywan. Reszta pokoju też jest utrzymana w tej tonacji kolorystycznej: bordowa tapeta, bordowe zasłony w oknach, bordowa kanapa.
Siadam na tejże kanapie i podciągam kolana pod brodę. Dopiero teraz dociera do mnie, co się stało. Jestem trybutką. Dzieckiem przeznaczonym na śmierć za Kapitol. Jak do cholery mam zabić kogokolwiek, nawet tego gnojka Jacoba? Igrzyska oglądam zazwyczaj z Loui, bo sama nie dałabym rady. Cierpię na hemofobię permanentną. Nie mam szans.
Chce mi się płakać, ale zaciskam zęby. Nie teraz.
Nagle słyszę głos zza drzwi. Ktoś przyszedł. Prostuję się na kanapie i biorę głęboki oddech. Wbijam wzrok w drzwi.
Do pokoju wchodzi mój tata. Siada na kanapie obok mnie i bierze mnie za rękę.
- Natasha, masz szanse na zwycięstwo. Umiesz wspinać się na drzewa i pływać. Świetnie posługujesz się siekierą. Możesz wygrać, córeczko. Pamiętaj, że zawsze będę na ciebie liczył - wyciąga z kieszonki na piersi wisiorek w kształcie gałązki sosny.
- To był...
- Wiem, skarbie - tata zapina wisiorek na mojej szyi, a ja przytulam się do niego. - Kocham cię, Natasha.
- Ja ciebie też tato i obiecuję, że postaram się wygrać. Zrobię wszystko, co będę mogła.
Strażnik Pokoju otwiera i warczy, że czas minął. Tata wychodzi. W drzwiach odwraca się i jeszcze raz mówi "Możesz wygrać, córeczko".
Prawie między nogami Strażnika wchodzi Louise, a Madeleine przeciska się między Strażnikiem a framugą. Obydwie siadają na kanapie - Loui po lewej, Mad po mojej prawej stronie. One nie używają argumentów uczuciowych i chyba jestem im za to wdzięczna. Przynajmniej nie wprowadzają dodatkowego zamieszania w mojej głowie. Chociaż z drugiej strony wolałabym żeby powiedziały mi, że mnie kochają, albo liczą na mnie, albo cokolwiek...
- Jak wygrasz to każdy mieszkaniec tego padołu jakim jest Dystrykt Siódmy przez następny rok będzie dostawał codziennie paczkę z jedzeniem - mówi Mad.
- Nasz Dystrykt - dodaje Loui - a nie jacyś obrzydliwi zawodowcy, którzy żarcia i tak mają po kokardki.
Mam ochotę kopnąć je obie w tyłek i jednocześnie przytulić do serca. Wybieram tę drugą opcję. Obejmuję je ramionami i siedzimy tak przez chwilę.
Kiedy muszą już wychodzić łapię Louise za rękę i mówię:
- Wiesz, Lo, musiałaś za mało się przyłożyć do tego kopa na szczęście - niech nie myśli, że ma monopol na dołowanie ludzi.
- Bardzo śmieszne - Louise się uśmiecha. - I jeszcze jedno. Jak już dasz się zabić, to umieraj z godnością i nie błagaj o litość.
- Tak łatwo się mnie nie pozbędziecie. Wrócę do Was, obiecuję.
- Wasze pięć minut już minęło - Strażnik Pokoju patrzy na Lo i Mad z pogardą.
- Już, proszę pana, już wychodzimy - mówi Mad, bierze Louise za rękę i obie wychodzą, a Strażnik zamyka za nimi drzwi.
Zostaję sama, ale tylko na chwilę. To jeszcze nie koniec pożegnań. Strażnik wpuszcza Borisa i mówi o pięciu minutach.
Mój chłopak podchodzi do mnie i siada obok.
- Natasha, musisz wygrać.
- Wiem, ale nie wiem, czy będę mogła.
- Możesz, ja ci to mówię. Obiecaj, że do mnie wrócisz, Nat!
- Obiecuję, że zrobię wszystko, co możliwe i niemożliwe, żeby wygrać i wrócić do Siódemki. Obiecuję, Boris.
- Kocham cię, Nat - przytula mnie mocno i siedzimy tak aż Strażnik każe mu wyjść.
Siadam na kanapie i znów podciągam kolana pod brodę. Czuję się mała i bezbronna. Powstrzymuję napływające mi do oczu łzy.
W pociągu - myślę - rzucisz się na wyrko i będziesz płakać. Teraz musisz być twarda.
Rozdział świetny
OdpowiedzUsuńCeri to kretynka
Jacob łajza
Dużo weny